Dikowski Sergiusz – Dalekie strażnice 201/2025

    • Autor: Dikowski Sergiusz
    • Tytuł: Dalekie strażnice (Izbrannoje)
    • Wydawnictwo: MON (na zlecenie „RSW-Prasa”)
    • Seria: Biblioteka Prasy
    • Rok wydania: 1952
    • Nakład: 65000
    • Recenzent: Robert Żebrowski

O tych, co strzegli granic Kraju Rad

Sergiusz Dikowski jest najbardziej znany polskiemu czytelnikowi chyba jako autor książki „Komendant Ptasiej Wyspy”. „Dalekie strażnice” są zbiorem 14 jego opowiadań o służbie radzieckich pograniczników. Autor napisał je w okresie od grudnia 1930 roku do listopada 1938, a więc obejmują one okres jeszcze przed wybuchem II WŚ. Pozycja, którą dysponuję (okładka z prawej) jest drugim wydaniem, z roku 1952 (pierwsze miało miejsce rok wcześniej) i liczy 269 stron, W recenzji tej odniosę się tylko do jednego opowiadania, ale za to charakterystycznego, a mianowicie zatytułowanego „Towarzysz dowódca”.

Dowódca jednej ze strażnic położonych w Ussuryjskim Kraju – towarzysz Gordow, zanim został czekistą, był myśliwym. Na zielonych patkach munduru nosił trzy kwadraciki. Nigdy nie rozstawał się ze swoim notesem, w którym na bieżąco notował sprawy istotne dla strażnicy. Był też w nim rozkład stałych punktów jego codziennej służby: 6.30 – przegląd stajni, 10.00 – zajęcia polityczne, 16.30 – strzelanie, 18.00 – nowa literatura, 21.00 – księga racjonalizatorów. W swoim pokoju miał zawieszone na ścianie: wypolerowany Mauzer (karabin niemiecki), japoński karabin (Arisaka?), szlifowany Winczester (karabin amerykański), zniszczony Nagan (rewolwer belgijski), zwykła szablę, szablę kaukaską („saszka”?) i szablę perską (szaszmir). Z opowiadania tego dowiadujemy się, ze służba na granicy trwała trzy lata. Co jesień Wojennomaty (takie nasze WKU) przysyłały nowych ludzi – półanalfabetów lub analfabetów, kołchoźników, robotników i komsomolców. A gdzie w tym opowiadaniu jakaś sensacja? Sensacje są w innych opowiadaniach tej książki, ale nie musicie ich czytać. Wystarczy, że z Dikowskiego przeczytacie „Przygody kutra „Śmiałego”” i to powinno wystarczyć. Kończę już, bo przede mną recenzja kolejnego autora od radzieckich pograniczników – Lwa Linkowa.