Raymond Chandler – Żegnaj, laleczko 37/2013

  • Autor: Raymond Chandler
  • Tytuł: Żegnaj, laleczko
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: z Jamnikiem
  • Rok wydania: 1969
  • Recenzent: Waldemar Szatanek

LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

„Bez złudzeń panowie”

Aż wstyd się przyznać ale dopiero teraz, w wieku 36 lat przeczytałem klasyka klasyków czyli „Żegnaj Laleczko” Raymonda Chandlera i choć niewątpliwie nie jest to typowy przykład kryminału milicyjnego to zapewne większość MORDowiczów swego czasu zaczytywało się w nim jak w najlepszej Kłodzińskiej czy Edigeyu.

Jeśli ktoś lubi podobnie jak ja literaturę anglosaską niewątpliwie odnajduje także ducha Faulknera, Steinbecka czy Hemingwaya w postaci Marlowa i atmosferze powieści.

Opisując dosłownie przebieg akcji : … że prywatny detektyw z ciężkim dowcipem wplątuje się w aferę z osiłkiem, morderstwem, wyłudzaniem kasy, i że wielokrotnie obrywa po ryju ale nie traci humoru… „ pewnie bym tylko obraził członków klubu MOrd bo akurat tę książkę każdy zna jak pacierz na wyrywki … – więc nie będę tego robił.

Raczej wolałbym podzielić się kilkoma pytaniami które nasuwają się po lekturze.

Od pewnego czasu czytając różne powieści zastanawiam się bowiem co czyni literaturę wielką? Gdzie przebiega granica miedzy tym co się czyta i co się obroni. Co będzie ponad czasowe od reszty. A jak wiecie tej reszty jest większość…

Chandler to „coś” niewątpliwie miał. Niestety nadal jest to nienazwane … Chyba że …? Może to talent?

Częste obrywanie w głowę jest zapewne mało przyjemne, picie whiskey czy burbona w dużych ilościach pewnie bardziej, sytuacja finansowa nie do pozazdroszczenia – nie świat Marlowa daleki jest do happy endu. A jednak naśladowców zarówno w prawdziwym życiu jak i w literaturze odnajdziemy bez problemu …

Co nas tak wciąga? Fascynuje? Dlaczego?

Romantyzm? Tego byśmy się raczej spodziewali po przedstawicielach drugiej z wielkich literatur światowych, tej z pod znaku Dostojewskiego czy Tołstoja.

To może złudzenia? Może nimi karmi nas autor? Czy dziś spotykamy tej miary dzieła w dość jednak prostym literacko gatunku? Co by to było? „Millenium” „Kod Leonarda”? Czy dziś w ogóle da się tak pisać? Oj za dużo tych pytań …. Czyżby autor recenzji miał za dużo znaku interpunkcyjnego „?” w komputerze?

Ta osławiona mroczność, czy sznyt Marlowa który miłośnikom kina kojarzy się pewnie z Humphreyem Bogartem przenika nas przez strony lektury mimowolnie, to nie jest info w prost. Dziś w dobie pasków na dole ekranów czy śród tytułów w artykułach dłuższych niż kilka zdań wydawca pewnie już na samym początku by nas poczęstował informacją że : „W mrocznej atmosferze Ameryki lat 30 tych bezkompromisowy prywatny detektyw Filip Marlow ze swoim typowym poczuciem humoru …” i tak dalej. Żebyśmy nie mieli złudzeń…