Goszczurny Stanisław – Sylwestrowa noc 51/2013

  • Autor: Goszczurny Stanisław
  • Tytuł: Sylwestrowa noc
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Ewa wzywa 07
  • Zeszyt nr 17
  • Rok wydania: 1970
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Norbert Jeziolowicz

Robotnicza Ewa w kolorze szaro-czarnym

Na czym polega różnica pomiędzy „Sylwestrową nocą” a na przykład powieściami  Zeydlera –Zborowskiego ?

Tym samym, czym różnił się redaktor Maj z serialu „Życie na gorąco” od porucznika Antoniego Zubka, który reprezentował zdrowego ideologicznie funkcjonariusza w serialu  „07 zgłoś się”. Albo, żeby było jeszcze bardziej dosadnie: zapewne tym samym, czym kolorowa telewizja odróżniała się od czarno białej. Pomimo tego, że akcja rozgrywa się w Trójmieście, to jest to miejsce zamieszkiwane przez ciężko pracujących (i pijących wódkę z przypadkowymi kompanami) robotników, stoczniowców i portowców, a nie dekadencko-artystyczny Monciak w Sopocie, który zazwyczaj odwiedzał Downar. Zaryzykuję nawet takie sformułowanie, iż jest to jedna z niewielu Ew rozgrywających się w środowisku wielkomiejskiej klasy robotniczej.

Punkt wyjściowy do fabuły to scena, gdy 10 stycznia zgłasza się do komisariatu MO w Nowym Porcie w Gdańsku człowiek o nazwisku Adam Soja, aby złożyć doniesienie, iż jego żona zaginęła. Dla milicjantów to w sumie rutynowa sprawa, ale tym razem obywatel stwierdza, ze żona nie pojawiła się w domu już od 1 stycznia  kiedy to pokłócili się w trakcie sylwestrowego bankietu. Potem już kapitan Kowal i sierżant Sitek prowadzą poszukiwania małżonki lub też jej zwłok – w zależności od przyjętej hipotezy śledczej.

Ten zeszyt ma jednak swój niepowtarzalny styl, ponieważ dzieje się w środowisku robotniczym i unika odwołań do intelegenckości, a co za tym idzie utrzymanyy jest właśnie w takiej czarno-szarej tonacji. Wszystko jest jakby takiej samej tonacji oraz w mniejszej i siermiężnej skali. Tutaj wielkie podróże to Orunia, Nowy Port czy Pruszcz, a pojazdem jest kolejka miejska. O wyjeździe służbowym samochodem chociażby do Wejherowa nikt nawet nie odważy się pomyśleć. Nikt też nie wpadnie na pomysł, aby poszukać sprawców w Sopocie i wpaść przy okazji do smażalni ryb przy sopockim molo. Na dodatek dworzec kolejowy w Pruszczu jest ogrzewany zwykłymi piecami węglowymi i dlatego właśnie w piwnicy kobieta pełniąca funkcję sprzątaczki i chyba palarki (nie za bardzo wiem, jakie jest żeńska forma występującego wtedy zawodu palacza) na wysypanym węglu znajduje porzuconą torebkę damską zawierającą dokumenty zaginionej żony. Uważny czytelnik od razu zdaje sobie sprawę, iż ten ślad jest kluczowy dla śledztwa, ponieważ rzeczona torebka trafiła nawet na ilustrację zdobiącą okładkę ego zeszytu.

Warunki klimatyczne znakomicie podkreślają szarość rzeczywistości, w której zanurzeni są bohaterowie powieści Pogoda tego roku generalnie nie była najlepsza, a już w drugim zdaniu tego zeszytu plutonowy z posterunku używa do jej opisu przymiotnika „cholerna” – wszakże na dworzu padał drobny, uparty, mokry śnieg, którego płatki topniały na szybach i spływały wolnymi strużkami, niebo było bure, a więc na świecie panował półmrok. Z kolei ośmiu funkcjonariuszy (autor wyraźnie precyzuje, że były to „cztery dwójki”), którzy przeczesywali w poszukiwaniu ciała potencjalnej denatki brzegi Radunii byli „zziębnięci, z przemoczonymi nogami, brnęli przez podmokłe tereny”.

Ciekawym miejscem z pewnego punktu widzenia jest także Dom Kultury na Orunii oraz jego funkcja w lokalnej społeczności- jakby to się dzisiaj powiedziało. Autor nie wspomina o zebraniach modelarzy, ornitologów czy amatorskich orkiestrach mandolinistów, ale skupia się na innym aspekcie – otóż w tym miejscu organizuje się co roku odpłatne przyjęcia sylwestrowe, a DK jest „jedynym przyzwoitym lokalem w całej Orunii”, co wiele mówi o samej dzielnicy, upodobaniach rozrywkowych  jej mieszkańców, jak i o ogólnym poziomie gastronomii w końcu lat 60-tych w całym Trójmieście. Warto także dodać, że w celu zabezpieczenia eventu spośród pracowników tej placówki kulturalnej zorganizowano specjalną straż porządkową. A przecież idąc za radą mistrza Barei należało tylko wpuszczać klientów w krawatach, jako że taki jest mnie awanturujący się. W każdym bądź razie bilety na sylwestra dystrybuowane są także wśród marynarzy ze statków obcych bander, a akurat tego roku uczestniczyło w nim „kilku Rosjan, dwóch Szwedów i trzech Greków.” Kierownik placówki zresztą niezwłocznie informuje kapitana, że z gośćmi zagranicznymi nie było żadnych problemów..

Moich ulubionych smaczków gospodarczo-cenowych nie ma wiele, ale na przykład możemy się dowiedzieć wiele o dochodach młodego małżeństwa: laborantka zarabiała  tysiąc pięćset złotych, co określane jest jako „niezbyt dużo”, a spawacz w stoczni remontowej o mniej więcej tysiąc złotych więcej. Ale już z kolei się nie dowiemy ile kosztowały papierosy marki „Giewont” lub też pół litra wódki – te rzeczy po prostu się kupuje i nie potrafimy odnieść tych kwot do siły nabywczej przeciętnych mieszkańców Pomorza. W każdym bądź razie wszystkie młode małżeństwa, które poznajemy w tej powieści, mieszkają w wynajętych sublokatorskich pokojach i nawet nie marzą o profitach płynąc z rozwoju technologii wielkiej płyty w budownictwie mieszkaniowym.

Aż szkoda, że autor kwestiom ekonomicznym nie poświęcił tyle uwagi, co niemalże księgowym wyliczeniom ilości spożywanego alkoholu. I tak, dwa małżeństwa przed udaniem się na zabawę sylwestrową wypijają butelkę wina oraz pół litra wódki, co staje się godnym początkiem owego feralnego wieczoru. Adam Soja w poszukiwaniu żony w Pruszczu spełnia prośbę niejakiego Kawki (dozorcy w cukrowni), który z poprosił go o nabycie papierosów na stacji kolejowej i z okna wyrzucił pieniądze na ten cel – a po dostarczeniu paczki giewontów i bliższym zapoznaniu się, wykończyli oni pół litra wódki, które pozostało temu dozorcy z sylwestrowego wieczoru, a następnie nabyto w pobliskiej gospodzie kolejną „połówkę”. W związku z brakiem funduszy na dalsze świętowanie, mąż pojechał jeszcze do domu po pieniądze i nabył po drodze kolejną butelkę wody ognistej. I w ten sposób wieczór sylwestrowy zakończył się około 16.00 w dniu 1 stycznia.

Jak zwykle w naszym ulubionym gatunku literackim, funkcjonariusze są całkowicie oddani pełnionej służbie. W jednym z rozdziałów wspomina się, że kapitan Kowal wpadł do komendy punktualnie o piątej i, jako że bufet jest już zamknięty,  sam musi sobie zrobić kawę. I nie la milicjantów trójmiejskich wyrafinowane posiłki w warszawskim Domu Chłopa w Warszawie lub w Wierzynku w Krakowie, w których stołował się Downar, ale za to mamy sielankowy obrazek utrudzonego całodzienną pracą sierżanta, który popija gorącą herbatę, a przed nim leżą na papierze kanapki. No i trzeba przyznać, że bez chwili namysłu chciał się pożywieniem podzielić z przełożonym.

Stanisław Goszczurny przeprowadza także krótką logiczną analizę wyników przesłuchania, kiedy to kapitan Kowal stwierdza, że mąż denatki „albo buja, albo mówi prawdę” i trzeciego wyjścia nie ma. W tej filozoficznej dyspucie sierżant Sitek jednak brawurowo rozszerza horyzonty intelektualne oficera wskazując, że przesłuchiwany może mówić tylko część prawdy. Widać mamy potencjalnego kandydata do szkoły oficerskiej Szczytnie.

W sumie to ciekawa rzecz w kontekście całego repertuaru tej serii chociażby ze względu na realizm i koloryt lokalny rzadko spotykany w powieści milicyjnej, pomimo że  zakończenie jest raczej przewidywalne.