Frey Danuta – Ostrze noża 27/2013

  • Autor: Frey Danuta
  • Tytuł: Ostrze noża
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Ewa wzywa 07
  • Zeszyt nr 93
  • Rok wydania: 1977
  • Nakład: 100275
  • Recenzent: Wiesław Kot

LINK Recenzja Norberta Jeziolowicza

Jak z kamienia

Saga o człowieku, któremu wszystko w życiu przychodziło z trudem. Zenon Ignatowicz uparł się skończyć medycynę, choć nie miał ku temu żadnych warunków.

Jednak po repetowaniu roku, zmianie uczelni na mniej wymagającą, licznych egzaminach poprawkowych i tych zdanych na marna trójczynę, dyplom uzyskał. Co z tego, skoro praktyka szła mu opornie – ociężały mózg nie nadążał. Więc jął się pocieszać, jak mu jego nieskomplikowana natura podszeptywała: przygruchał sobie za żonę zgrabną kelnereczkę i składał regularne hołdy Bachusowi. Pielęgniarki takiego lubiły i na czas podsuwały mu a to maskującą kawę, a to miętówki. Do dnia, kiedy nie rozpoznał nieprawidłowości u rodzącej, za co ona i dziecko zapłacili życiem. Musiał się z medycyny wynosić. Osiadł w Warszawie na bardzo niepewnych posadkach. I takim go znaleziono z gębą poparzona sodą żrącą i korpusem podziurawionym nożem jak sito. Co się miało dokonać – mowa o zabójcy – w stanie „dysforii gniewliwej”, cokolwiek ma to znaczyć.

Tyle szkielet narracyjny, bo historia odsłania nam jeszcze – prawem bonusu – kulisy działalności melin na Pradze, warsztatów samochodowych, które kręcą lewe lody, a nade wszystko oddolny rynek pornografii. Co się odbywało tak, że jakąś tam kamerkę ustawiano przed warszawskim „Sezamem” i szemrany operator podchodził do zabiedzonej panienki oferując zrobienie z niej gwiazdy. Tylko jeszcze zdjęcia próbne w stroju kąpielowym, a najlepiej bez. Pewna panienka (u fryzjera na nauce) się zgodziła od razu, bo: „Stale chodzę do kina i wiem. że na Zachodzie jest moda na sex, więc pewnie i do nas doszła”. Ale autorzy ryzykownych zdjęć na kocyku (w minarety!), na polanie w Puszczy Kampinoskiej mieli zamiar kolportować te zdjęcia na Zachód. Powariowali? Z drzewem do lasu? Z samowarem do Tuły?

Wszystko to czytelnikowi podaje tzw. metanarrator, czy oficer milicji, który raz po raz zastanawia się, jak by tu zrelacjonować rzecz czytelnikowi, by było atrakcyjnie i po kolei. Mówi więc o tym, jak mówi, co każe go docenić jako autora świadomego. Rzadkie! W dodatku kokietuje: „Może po prostu tkwią we mnie jakieś dwie natury, z których druga, mniej widoczna, skryta jest głębiej?” Słowem: romantyk czy pozytywista? W każdym razie – Wokulski. Ten Wokulski miewa przeczucia. Jak refren wraca tu: „Wychodziłem z łazienki z niejasnym uczuciem, że coś tu nie pasuje, coś się nie zgadza — nie było jednak czasu, żeby się zastanawiać, co”. Powiedzielibyśmy (gdyby to nie była „Ewa…”) – wieczna niekoherencja świata. I jeszcze – ten oficer-narrator miewa regularne błyski w głowie. „Gdzieś w mózgu błysnęło nowe alarmujące światełko”. Kawałek dalej: „W tym momencie zabłysła w mej głowie jakby ostrzegawcza lampka”. Ponieważ dzieje się to nieustannie, nabieramy przeświadczenia, że chodzi o „wieczną lampkę”.

Nieco z tła. Autorka dopatrzyła się na Muranowie „wątłych ogródków”. Dziś ogródki bywają „wypasione”. I willi, z których każda „przypominała obmurowany, pudełkowaty sześcian o płaskim dachu”. Krzysztof Kąkolewski kiedy pisał o PRL-u, orzekał: „nastało płaskodasze”.

Jest też pewna merytoryczna osobliwość. Oto bowiem czytamy myśl podniosłą: „Nauka zwana wiktymologią powiada, że między przestępcą a ofiarą zachodzą przeważnie określone związki”. Wszystko pięknie. Tylko że identyczne zdanie przeczytaliśmy u tej samej autorki w „Ewie…” „Fiat z placu Teatralnego”. No to może by tak przepisywać więcej? Tak – powiedzmy – ze dwa, trzy akapity? Kto się pozna? Występuje tu także „nadziany pasażer”. Nadziany – ale na co? Jak dotąd widziałem tylko „dzianych pasażerów”. Oczywiście nie w metrze. Jednym z podejrzanych w sprawie jest niejaki Adam Małysz. Odpytywany na okoliczność zabójstwa lekarz prowincjonalnego szpitala zarzeka się: „Nigdy nie zapomnę tego nazwiska”. Na pewno nie zapomni, tylko jeszcze nawet nie podejrzewa, że z zupełnie innego powodu niż mu się wydaje.

I to, od czego zaczęliśmy: sentencje o ciężarze losu ludzkiego. Była kierowniczka komisu wzdycha: „Tak to bywa że jak człowiek na wozie, to wszyscy z nim, jak pod wozem — nie ma nikogo”. Święte słowa pani dobrodziejki. I koronny klejnot aforystyki tego zeszytu: „Tak bywa, że jednym przychodzi lekko, a drugiemu choćby wkładał w to stokroć więcej wysiłku, nie wiedzie się”. – Niestety, z przykrością zaliczam się do tych drugich.