Wotowski Stanisław – Człowiek, który zapomniał swojego nazwiska 6/2013

  • Autor: Wotowski Stanisław
  • Tytuł: Człowiek, który zapomniał swojego nazwiska
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Ciekawe Miejsca
  • Seria: Kryminały przedwojennej Warszawy
  • Rok wydania: 2012 (oparte na wydaniu z 1933 roku)
  • Recenzent: Marzena Pustułka

Bitwa o własną tożsamość, czyli polski pierwowzór Bourne’a?

Potoki zachodzącego majowego słońca złociły drzewa i trawniki ogrodu. Park był duży, otoczony wysokim murem i sprawiał wraz ze znajdującymi się w nim budowlami wrażenie więzienia.

Znajdował się w pobliżu małej stacyjki, w podmiejskich okolicach Warszawy, umyślnie z dala od innych siedzib ludzkich, aby jego mieszkańcy mieli jak najmniej zetknięcia z zewnętrznym światem?. W takim właśnie ponurym miejscu, a jest nim?Zakład dla nerwowo chorych dr W. Trettera? rozpoczyna się akcja omawianej książki. Biorąc pod uwagę ten opis i tytuł książki z góry możemy domyślać się jak będzie ( w głównych założeniach ) przebiegać intryga. Wiadomo przecież, do czego ( między innymi ) służyły takie zakłady? bardzo wygodnie było umieścić tam kompromitującego krewnego, przynoszącego wstyd rodzinie lub po prostu krępującego i niepotrzebnego. Nasze podejrzenia potwierdza opis jednego z pensjonariuszy, bardzo wytwornego młodego człowieka, który wyjątkowo?nie pasuje? do innych pacjentów, oraz rozmowa dwóch pielęgniarek. Otóż, jedna pani zwierza się drugiej pani jak to?przypadkowo? zaobserwowała przyjazd owego młodego człowieka do zakładu, albo raczej przetransportowanie go, bo był zupełnie nieprzytomny. Opisuje dokładnie związane z tym okoliczności i podsłuchaną rozmowę dr Trettera z podejrzaną hrabiną. Opowiadanie to jest dla pani Janeczki tak sugestywne , że węsząc grubszą aferę postanawia ułatwić młodemu człowiekowi ucieczkę, będąc przekonaną, że jest w zakładzie przetrzymywany siłą. Trzeba przyznać, że intuicja jej nie zawiodła, i w ten sposób rozpoczynają się przygody wytwornego młodzieńca , których celem będzie odnalezienie przez niego własnej tożsamości. Tak się bowiem składa, że nie pamięta on nic ze swojej przeszłości, nawet (albo przede wszystkim) własnego nazwiska. Czuje jednak, że jego miejsce na pewno nie jest w zakładzie dr Trettera. Zaopatrzony przez troskliwą przyjaciółkę? pielęgniarkę w niewielką kwotę pieniędzy i adres jej matki (na wszelki wypadek) przyjeżdża do Warszawy. Ponieważ jest już noc, postanawia najpierw coś zjeść w czynnym jeszcze nocnym lokalu, a potem zastanowić się nad swoim dalszym postępowaniem. I w tym momencie ja sama zastanowiłam się głęboko? co bym zrobiła w takiej sytuacji? Weźmy pod uwagę, że jest rok 1933. Zgłosić się na policję? A nuż zostanę w szybkim tempie odstawiona do zakładu? Jestem przecież zbiegłą pacjentką, oficjalnie chorą psychicznie. Jak udowodnię, że jestem zdrowa, jeśli nawet nie znam swojego nazwiska? Cóż, faktycznie nie jest to prosta sprawa, wbrew pozorom nie prosta nawet w naszym wspaniałym XXI wieku, a co dopiero w latach 30-tych ubiegłego stulecia? Ale tu niespodzianka? nasz bohater z miejsca zostaje rozpoznany przez współtowarzysza przy stoliku! Okazuje się, że nazywa się Janusz Darski, z dalszej rozmowy wynika, że panowie robili razem interesy ( zdaje się, że nie bardzo legalne ) , przed jakimś czasem zniknął, jest poszukiwany przez policję, podejrzewano, że uciekł za granicę. Nasz młody bohater , po pierwszej euforii, że ma w końcu nazwisko, nie jest jednak zachwycony samym sobą, gdyż postać przedstawiona przez dyrektora Wręcza nie przedstawia się bynajmniej świetlanie. My też nie jesteśmy zachwyceni, bo zdążyliśmy polubić grzecznego młodzieńca i wyczuwamy od razu, że sprawa musi mieć?drugie dno?. Jak zwykle mamy rację, a następnie wypadki zaczynają się toczyć lawinowo, następują jeden po drugim, mamy przy tym wrażenie , że nasz bohater ma jednocześnie pecha i cholernie dużo szczęścia. Wydaje się to skomplikowane i prawie niemożliwe, ale tak właśnie jest. Akcja jest szybka, czyta się świetnie, choć jak zawsze przy?antykach? z lekkim przymrużeniem oka. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że książka została podobno ( tak zapewnia autor ) oparta na faktach autentycznych, taka historia wydarzyła się naprawdę w jednej z bardzo arystokratycznych warszawskich rodzin. Jak najbardziej jestem skłonna w to uwierzyć, powiem więcej , podejrzewam, że takich sytuacji było więcej, ale mało która miała tak szczęśliwe zakończenie. Podobną sprawę opisuje nawet Magdalena Samozwaniec w swojej książce?Maria i Magdalena? , chociaż ona znała rzecz tylko z opowiadań Mamidła ( wtedy chodziło bodajże o ubezwłasnowolnienie krewnego-podróżnika , który niepotrzebnie ( zdaniem rodziny ) tracił majątek na jakieś naukowe zagraniczne wyprawy).

I znowu możemy zakichanym Amerykanom zaśpiewać? Ale to już było? Polecam.