Zeydler-Zborowski Zygmunt – Polowanie na jastrzębia 43/2012

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Polowanie na jastrzębia
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Wielki Sen
  • Seria: Z Warszawą
  • Rok wydania: 2012
  • Nakład:
  • Recenzent: Marzena Pustułka

LINK Recenzja Waldemara Szatanka



Jak łowca drapieżników sam staje się ofiarą

Książka „Polowanie na jastrzębia” to wielki Mistrz ZZZ  w najlepszej formie. Ciekawa intryga,  świetna charakterystyka postaci, ciekawe śledztwo (chyba po raz pierwszy zdarzyło mi się przeczytać, że prowadzący śledztwo porucznik przyznał się do bezradności i poprosił przełożonych o pomoc) , prowadzące w różnych  kierunkach, mnóstwo prawdopodobnych podejrzanych,  nagłe zwroty akcji  i zaskakujące rozwiązanie.

Czegóż można więcej chcieć od dobrego kryminału? Już sam początek odbiega bardzo od schematów typowej powieści milicyjnej, gdzie z reguły na początku jest trup (nawet już na pierwszej stronie ) , a potem tylko przesłuchania , przeszukania i znowu przesłuchania , aż nagle szczęśliwy zbieg okoliczności lub genialne natchnienie śledczego doprowadza do ujęcia przestępcy. W tej książce jest zupełnie inaczej. Na początku poznajemy poszczególne osoby dramatu w ich , że tak powiem, naturalnych środowiskach, w różnych sytuacjach życiowych. Czytamy od początku z dużym zainteresowaniem, gdyż pozwala nam to poznać przeróżne zależności i układziki którymi rządzi  się życie w stadninie koni, gdzie toczy się akcja  ( też dość nietypowe jak na kryminał z tamtych lat ). Poznajemy więc dyrektora Kuczewskiego, jego młodą, atrakcyjną żonę i młodego, przystojnego zootechnika, inżyniera  Macieja Sławińskiego. Już wisi w powietrzu dramat i rysuje się motyw zbrodni — jest nawet kilka możliwych układów. Ale to dopiero początek. Jest więc masztalerz Bednarczyk, z dużymi pretensjami do dyrektora o odsunięcie go od startów jeździeckich na ukochanym Sułtanie ( na korzyść zootechnika ) ,  jest drugi masztalerz Grzelak, rozgoryczony niesprawiedliwością rodzinnych układów, gotowy na wszystko, byle pozbyć się konkurencji do spadku po bogatej ciotce z Ameryki, jest Hanka, córka gajowego, zbałamucona i porzucona przez zootechnika, wraz z całą rodziną żądną zemsty, jest w końcu kłusownik Matas, który niedawno opuścił więzienie, wsadzony tam za sprawą zootechnika. To jeszcze nie wszystko, ale i to wystarczy, aby wyobrazić sobie dużą ilość możliwych powiązań i zdarzeń pomiędzy poszczególnymi osobami. Kiedy więc ginie zastrzelony z dubeltówki Maciej Sławiński podejrzanych jest bez liku i tropy wiodą w różnych kierunkach, jednak tak naprawdę, nic nie można nikomu udowodnić. Sytuacja jest patowa. Bardzo wiele osób miało motyw aby pozbyć się młodego inżyniera, nikt nie ma alibi, ale dowodów brak. Nie dziwię się młodemu porucznikowi Cieślakowi że ” nie potrafił wyjść poza wstępny etap dochodzenia, zaplatał się w tym wszystkim i wreszcie doszedł do przekonania , że nie da sobie rady. Uczciwie przyznał się do tego swoim władzom. Oddelegowano do tej sprawy kapitan Lipińskiego, najzdolniejszego oficera dochodzeniowego z Komendy Wojewódzkiej”. Niestety, kapitan Lipiński również nie zdziałał wiele więcej, ponieważ w tej książce nie ma żadnych „szczęśliwych zbiegów okoliczności”, tak ułatwiających pracę naszym milicyjnym detektywom. W końcu, na podstawie anonimowego telefonu, zostaje aresztowany jeden z podejrzanych, ale grozi mu tylko proces poszlakowy, a to nie satysfakcjonuje ambitnego kapitan MO.  Autor wprowadza też interesujący wątek poboczny, na który ja, niestety,   dałam się nabrać. Nic z tego. Rozwiązanie zagadki jest bardzo zaskakujące, ale wcale nie nieprawdopodobne. Naprawdę świetny, trzymający w napięciu kryminał, bardzo dziwię się, że nigdy nie został wydany w formie książkowej. Mnie bardzo podoba się też tytuł, zawsze przywiązuję do tego dużą uwagę ( wspaniałe tytuły książek Joe Alexa to połowa zwycięstwa ). Tutaj tytuł jest taki…drapieżny, a jednocześnie myśliwski, wyjątkowo pasuje do miejsca i rozwoju akcji. Dla formalności tylko dodam, że w chwili obecnej jastrzębie są w Polsce objęte ochroną  gatunkową ścisłą tzn. nie wolno ich zabijać , okaleczać, przetrzymywać żywych ani martwych oraz niszczyć siedlisk.
No cóż, czas na maleńką łyżeczkę dziegciu w tej beczce miodu. Trochę zirytował mnie podstawowy błąd w czasie licytacji brydżowej podczas pamiętnej rozgrywki pomiędzy Kuczewskimi a kapitanem Lipińskim i partnerującym mu doktorem Wasiewiczem. Otóż na stronie 115, po pasie doktora, kierach Kuczewskiego i  dwóch treflach kapitana pani Nina mogła tylko powiedzieć dwa kiery, a nie dwa trefle  ( jak pisze autor ), gdyż w innej sytuacji cała rozgrywka oraz  załamanie nerwowe  Niny nie miałyby sensu. Przecież właśnie dlatego straciła panowanie nad sobą, że znowu musiała poprzeć męża w „sercowym” kolorze. Jest to na pewno zwykłe „przejęzyczenie”  autora , ale wiecie, że ja się zawsze czepiam.
Tak czy owak, ta książka będzie na pewno jedną z moich ulubionych.