Joe Alex – Zmącony spokój Pani Labiryntu 16/2011

  • Autor: Joe Alex
  • Tytuł: Zmącony spokój Pani Labiryntu
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1965
  • Recenzent: Iwona Mejza

To , że lubię Joe Alexa to mało powiedziane. Gdyby nie to , że brzmi to nieco po pensjonarsku napisałabym , że Go uwielbiam . Jest nie dość , że autorem jednego z moich największych zaskoczeń, przyznaję otwarcie, że jeszcze tak dziesięć lat temu nie miałam pojęcia , że Joe Alex i Maciej Słomczyński to ta sama osoba. Gdy w końcu to odkryłam , zrozumiałam tak wielkie zauroczenie Szekspirem  i Kiplingiem .

Każda z książek Joe Alexa przyczyniła się do poszerzenia moich i na pewno nie tylko moich horyzontów. Pokazała mi piękno strof Szekspira , zachęciła wręcz do sięgnięcia po twórczość tego wybitnego Anglika .Wśród książek Joe Alexa mam swoich faworytów, ich niekwestionowanym królem jest:  „Gdzie przykazań brak dziesięciu”. Joe Alex / Maciej Słomczyński / jest mistrzem tytułów. Cytaty z poezji , pięknie brzmiące, pełne romantyzmu i marzeń. Jedyną książka , której do tej pory nie miałam szczęścia przeczytać był : „Zmącony spokój Pani Labiryntu”. I trzeba trafu , że sama weszła mi w ręce, jakby tylko czekała na okazję. Kupiłam i natychmiast przeczytałam a uczucia po przeczytaniu miałam mocno mieszane. A było tak…
Joe Alex jak zawsze pisał książkę a Karolina  Beacon była jeszcze bardziej niż zwykle niedostępna. Za przykładem Alexa zmieniła się w rasowego detektywa i odcyfrowywała tajemniczy kreteński  papirus. Joe Alex czekał cierpliwie bo bardzo kochał  swoją piękną Karolinę a poza tym na pewno był po prostu ciekawy  jakich odkryć dokona ta zdolna młoda kobieta — archeolog z zawodu i zamiłowania. Odkrycie  okazało się bardzo interesujące i wręcz podniecające a zbieg okoliczności sprawił , ze Instytut Archeologii otrzymał jakieś lewe pieniądze, które profesor Lee mógł wydać na dowolny , zgodny z podstawową działalnością Instytutu cel i nie musiał nikogo pytać o zgodę . Wszystko to było zbyt piękne , żeby mogło być prawdziwe. Została szybko zorganizowana wyprawa, szaraczki popłynęły osobno , jeden dziedzic fortuny z żoną popłynął jachtem a Joe Alex , stęskniony doleciał helikopterem .Zbiórka miała miejsce na wyspie , której formalnie nie było ,ale o której Departament Wysp wiedział wszystko , nawet to , że okoliczni rybacy mówią na nią Keros , co było zgodne z nazwą występującą w papirusie. Potem poszukiwania , wichry namiętności i pierwsza odsłona , ginie człowiek, ten który powinien był zginąć . Piękna akcja ratownicza , dużo zamieszania, morderca jest tylko jeden i myślę , że każdy bardzo szybko zorientuje się kto nim jest. Wyprawa po skarby zakończona morderstwem , które zapowiadało się od początku. Morderstwem , które prędzej czy później musiało się dokonać . Morderstwem , którego zagadkę musiał wyjaśnić Joe Alex, jedyna kompetentna osoba na tej malutkiej przestrzeni. Ze względu na pogodę nikt nie mógł dotrzeć na wyspę. Krok po kroku Joe Alex wyjaśnił wszystkie zagadki i znalazł co było do znalezienia narażając się nawet na utratę życia a mnie przez moment mignęła przed oczami postać Indiany Jonesa , tak ta przygoda była niebezpieczna.
Niestety , dla mnie ta akurat książka jest może nie najsłabsza ale najmniej frapująca ze wszystkich książek Joe Alexa , pomimo sceny grozy. Wszystko jest w niej takie oczywiste, nieuchronne i bezsensowne. Ma świetny tytuł , zawiera sporo wiadomości na temat Krety , Kreteńczyków i badań archeologicznych ale ja wolałabym , żeby tych opisów było trochę mniej chociaż rozumiem intencje autora  i wiem , że bez Kreteńczyków i ich tajemnic nikt by nie zmącił spokoju Pani Labiryntu.
Niemniej polecam do przeczytania , zwłaszcza jeżeli ktoś znajdzie wydanie pisane w miarę dużym drukiem , takim do przeczytania przez krótkowidzów , nałogowców czytania. Mnie się przytrafiło wydanie wprawdzie ładne , na okładce oczywiście labirynt , oświetlony przez zachodzące słońce i zarys sylwetki człowieka , ale niestety wielkość czcionki /maleńka/ sprawiła , ze czytanie było męczące a książka liczy tylko 148 stron. Być może dlatego moja przyjemność czytania zmalała do koniecznego minimum i na końcu wydałam niestety westchnienie , ale nie zachwytu tylko ulgi.