George Quiryn – Maska Szatana 103/2011

  • Autor: George Quiryn
  • Tytuł: Maska Szatana
  • Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza „Profi”
  • Rok wydania: 1992
  • Recenzent: Norbert Jeziolowicz



Czary voodo kontra czary polskie

Recenzowanie „Maski Szatana” można równie określić jako recenzowanie drugiej połowy  dorobku Jerzego Siewierskiego wydanej pod pseudonimem George Quiryn. Może dodam od razu, że jest to połowa zdecydowanie gorsza i nie mająca nic wspólnego z powieścią „Zaufajcie Drakuli”.

Po pierwsze  jest to horror okultystyczny a nie kryminał, a po drugie akcja rozgrywa się na samym początku  lat 90-tych, a więc już po finalnym upadku Peerelu. Od razu więc szczerze zaznaczę, że usprawiedliwieniem  tej recenzji na forum naszego Klubu jest osoba autora, który jednak w nurcie powieści milicyjnej się mieścił i jak widać kontynuował karierę literacką  także po 1990 roku, co jednak częste nie było.

Właściwie akcja powieści  nie ma w sobie nic z tajemnicy. Autor zastosował takich chwyt artystyczny, że kilka wątków powieści biegnie równolegle i zmierza w kierunku nieuniknionej finalnej konfrontacji.  Mamy więc cztery odrębne ciągi fabularne:

 

  • najpierw rodzima stara wiejska kobieta Józefa  Bernacka, która wywodzi się z rodu czarownic, ale można ja określić jako niepraktykującą czarownicę – katoliczkę,
  • jej córka, Krystyna  Jaworska, zięć + wnuki. Starsza wnuczka Marta  była narkomanką i właśnie zakończyła terapię  jednak jej psychikę można określić jako co najmniej labilną.
  • wizyta w Polsce  czarnoskórego kapłana o nazwisku Doktor Archibald Hercules Spencer, którego celem jest zaszczepienie w naszym kraju kultu voodoo z kościoła Boskiem Yumi. Na razie spotyka się z niewielkim gronem wyznawców.
  • narkoman Piotr, były chłopak Marty, która się z nią za wszelka cenę skontaktować.

Poza oczywistym więzami rodzinnymi  wszystkie  wątki łączą się także geograficznie poprzez miejsce  akcji, której większa część rozgrywa się na 19 i 20 piętrze jednego z wieżowców na warszawskiej „ścianie wschodniej”. Musze przyznać, że trochę byłem rozczarowany brakiem opisów naszej rodzimej słowiańskiej magii, ponieważ autor skupia się na naturalistycznych i szczegółowych  opisach obrządków  voodoo (zabijanie i picie krwi gołębi, krwawe ofiary z ludzi i tym podobne rozrywki). Mamy także zombi czyli ożywionego trupa szklarza Rogosia, który jest byłym bokserem., ale już  po śmierci stanie się strażnikiem świątyni wyżej wspomnianej Yumi.  Zresztą nie jest to jedyna ofiara czarnej magii – śmierć potrafi dopaść zarówno bohaterów pozytywnych, jak i negatywnych.

Surrealistyczną coraz bardziej  atmosferę całej historii podkreśla fakt, iż voodoo  kojarzy się raczej z Jamajką, a więc klimatem ciepłym, a w Polsce mamy akurat  zimę i szalejącą śnieżycę. Więc cały widzialny świat zdaje się pogrążać w chaosie.

Wbrew przypuszczeniom czytelników i oczekiwaniom wobec horroru jako takiego,  da się tutaj odnaleźć kilka już zapomnianych szczegółów obyczajowych z lat  1991-92, jak żetony telefoniczne (teraz nawet budki telefoniczne znikają z ulic miast) oraz  opis nieoficjalnego bazaru rozłożonego na chodniku przez Domami Towarowymi „Centrum”  (str. 186-187). To niewiarygodne, ale już sam przypomniałem sobie z niedowierzaniem, jak kiedyś wyglądała stolica .  Te wszystkie blaszane „szczęki’ oraz łóżka polowe przepełnione tandetnymi kolorowymi towarami z całego świata…  przecież to było w sumie tak niedawno !

No, chyba żeby zinterpretować tę powieść wychodząc od  wskazanego przez autora starannie wykonanego napisu na klatce schodowej wspomnianego mrówkowca: „Stan Tymiński na Prezydenta”. Mogę sobie bowiem wyobrazić, że walka pomiędzy kapłanem voodoo odzianym w pomarańczową marynarkę oraz fioletowe spodnie  a Józefą Biernacką to alegoria wyborczego  tarcia pomiędzy  kandydatem z dalekiego  Peru a Lechem  Wałęsą.  Wyjątkowo życzliwy czytelnik  dojdzie może  nawet do wniosku, że historia opowiedziana w książce ma symbolizować zamęt  i zagubienie polskiego  społeczeństwa w nowych warunkach  oraz przewartościowanie  dotychczas obowiązujących  norm moralno-etycznych dokonujące się w przeciągu dosłownie miesięcy. Nawet uczynienie zombi z przedstawiciela klasy robotniczej wyglądać może na zamierzoną alegorię. Oznaczałoby to, że „Maska Szatana” gra raczej w innej dyscyplinie o nazwie powieść polityczna. Ale nie zmieni to mojej oceny, że nadal pozostaje to  książka najwyżej średnia.

Pozostaje tylko jeszcze jedno pytanie, na które zapewne nie będzie odpowiedzi: po co autor używał anglosaskiego pseudonimu w przypadku utworu, który rozgrywa się w całości w Polsce  i nie można mieć wątpliwości,   co do narodowości autora ? Z punktu widzenia polityki marketingowej,  to nie miało raczej  wielkiego sensu.

I jeszcze  refleksja końcowa: gdyby to była recenzja płyty, odjąłbym jedną gwiazdkę za wyjątkowo szpetną okładkę, która  raczej zniechęcała potencjalnych czytelników do jej nabycia.