Kwietniewski Andrzej – Blondynka z miasta Łodzi 85/2011

  • Autor: Kwietniewski Andrzej
  • Tytuł: Blondynka z miasta Łodzi
  • Seria: Michał Fajbusiewicz poleca
  • Rok wydania: 2008
  • Recenzent: Grażyna Głogowska

LINK Recenzja Izy Desperak

Sflaczałe ciało Rafała Martensa

Łódź jako miasto ma -jak to dzisiaj mówi narybek manedżerski -zły pijar  a po polsku–złą sławę. Przyczynił się do tego niewątpliwie Reymont pospołu  z Wajdą  używając  „Ziemi obiecanej.”
I od tego czasu w świadomości przeciętnego mieszkańca kraju nad Wisłą miasto Łódź to siedlisko wszelkiej maści żuli, łobuzerii i kiboli, a w każdej , zdewastowanej bramie prostytutki oferują swe wątpliwe wdzięki Strach przejść się  reprezentacyjna ulicą. a co dopiero bocznymi ulicami.!
.No można najwyżej odwiedzić Manufakturę i zmykać zanim zamordują .Najlepiej do stolicy.

Autor kryminału „Blondynka z miasta Łodzi.” Andrzej Kwietniewski niczym V kolumna  nie tylko nie stara się wpłynąć na lepsze spostrzeganie miasta , nie tylko powiela, wykorzystuje i  pogłębia stereotypy ale dorzuca swoje trzy grosze.

Łódź  sportretowaną w powieści ograniczył do ścisłego centrum, gdzie ogromna przepaść dzieli elegancką i wytworną Piotrkowską od Wschodniej czy też Włókienniczej. Ulicami przechadzają się typki spod ciemnej gwiazdy bijący nastolatki po twarzy, a na chodnikach walają się śmieci . Odrapane ściany, tandetne zakłady  fryzjerskie nazywane szumnie salonami, jadłodajnie z lepiącymi się od brudu obrusami z ceraty, przedpotopowy zakład fotograficzny. Na Piotrkowskiej, tej niby lepszej ulicy, marzną przemoczeni ryksiarze, wpatrując się bezmyślnie w swoje odbicie w kałużach wypełniających wyrwy w jezdni.
Wypisz wymaluj obrazek z powieści Reymonta.

Bohaterem „Blondynki …” jest niejaki Rafał Martens,  lat 51, o fizjonomii tak przykrej, że sam boi się zaglądać do lusterka bo widzi tam menela –zapuszczonego dziada z potworkowatą twarzą, przerzedzonymi włosami i wylewającym się brzuchem.. Wyzywa się od trupów , trucheł i obmierzłych powłok. O swoim wyglądzie rozprawia szeroko i na wielu kartach książki, Nie ma dla siebie litości, Obnaża się całkowicie i to wielokrotnie racząc nas opisami zaniedbanego ciała.

Jego uroda a raczej jej zupełny brak nie przeszkadza kobietom otwarcie proponować mu igraszki damsko –męskie. Już samo jego pojawienie sprawia, że kobiety — i te bardzo młode i mniej młode,  zrzucają odzież, nie tylko tę wierzchnią.
Rafał tłumaczy  postępowanie potencjalnych kochanek albo wiekiem:” ryczącą czterdziestka” albo chęcią onanizowania się przy pomocy faceta z bardzo znanym nazwiskiem. Jeszcze inne panie widzą w nim trampolinę do lepszego świata..

Martens niczym aparat Roentgena prześwietla feministki. Nareszcie możemy się dowiedzieć o co tym babom tak naprawdę chodzi. Według naszego detektywa – wcale a wcale nie o równouprawnienie…

Bohater stara się nie ulegać pokusom , ma przecież cudowną  żonę, którą kocha i jest z nią szczęśliwy przez trzydzieści lat .Ale czasami nie udaje mu się wyrwać z ramion takiej napalonej kobiety i zdradza. Potem ma kaca i czuje się wykorzystany co wcale nie przeszkadza dać się wykorzystać kolejny raz.

Skacowany chodzi cały czas, nie tylko z powodu wykorzystania w charakterze przedłużacza do orgazmu, Popija ostro, zdaje sobie z tego sprawę nawet bez studiowania podrzucanych przez troskliwą żonę ulotek o skutkach nadużywania alkoholu. Sam przyznaje, że jest alkoholikiem.

Jego wierność marce  alkoholu jest zadziwiająca. Aż trudno uwierzyć, że od ponad trzydziestu lat (!) pije ten sam rodzaj alkoholu – wytrawne portugalskie wino Terra Quente Conetta. Kupował je już w 1973 roku  w supermarkecie Magda , róg Piotrkowskiej i Jaracza, w czasach kiedy  wino bułgarskie marki Sofia było rarytasem a „szampanskoje” królowało na wszelkich uroczystościach.
Wino kosztowało i nadal kosztuje majątek. Rafał Martens  radzi kupować dobre trunki bo po drogim winie nie ma kaca .On sam ma zawsze przy sobie piersióweczkę z boskim trunkiem a przed bardziej stresująca sytuacja pochłania jednym haustem nawet całą butelkę (Nawet w tak mało estetycznym miejscu jak brama). Niedostatek  trunku wywołuje w nim panikę i niemożność skupienia się i brak jakichkolwiek chęci do  pracy. Wypija różne specjały podsuwane przez  interlokutorów ale żaden ze spirytualiów nie dorównuje Terrze Quente Conetta.
Dodajmy, że brak kasy na  wino we wspominanym roku 1973 zniszczył jego gorący romans.

Wierny jest także marce papierosów i bardzo żałuje, ze nie ma już w sprzedaży „Sportów”. Zastąpił je „Lucky Strickami”, które kurzy niczym Bogart czy inny Dean, hojnie częstując nimi swoich rozmówców. Snuje się dym z kart powieści niczym z łódzkiego komina  w dobie przed Czwartą Rzeczpospolitą.

Niektóre mody nie przemijają. Chociażby ta na blond czuprynę. Teraz  wzorce do naśladowania zmieniają się szybciej niż pory roku ale w 1973 roku ikoną była blondynka o bujnej blond fryzurze -Violetta Villas. To taki ówczesny, krajowy odpowiednik  Marilyn Monroe. Legendy krążyły, co ta Villas robi, aby mieć taką obfitość loków. Sama artystka nie zdradzała tajemnicy.
Na zdjęciach z tamtych lat nie mogą się rozpoznać ani portretowane panie a cóż dopiero ich najbliżsi mężczyźni! Mąż, narzeczony brat i, kochanek  nie są w stanie odróżnić jednej panny od drugiej. Jedna sztanca, jeden model. Nie tylko fryzury czy makijażu bo nawet i sukienki..
(Taka sama garderoba w mieście gdzie kwitł przemysł odzieżowy i nawet warszawianki przyjeżdżały na zakupy!)
Łodzianki nawet pachniały tak samo — ten nieodparty urok jaki daje połączenie woni perfum kwiatowych”Konwalia” i ryby…
.
Policje reprezentuje komisarz Król, od wieków zaprzyjaźniony z państwem Martensami. Ale  pojawia się sporadycznie. W powieści  pytanie kto zabił schodzi na drugi plan bo ważniejsze dla bohatera jest gdzie podziała się Wioletta ,stara miłość Martensa? Zbrodnia i śledztwo to tylko pretekst aby przenieść się w lata wczesnego Gierka i powspominać gadżety z tamtych lat. A wymienia ich autor sporo, na czele z musztardówką z nieodłączną nalepką „Sarepska.”

Nie zachwyca ani język ani też fabuła. Brakuje napięcia , zmian tempa akcji, fałszywych tropów. W zamian autor raczy nas obfitymi opisami sflaczałego ciała Rafała Martensa.
Andrzej Kwiatkowski straszy kontynuacją opowieści o losach detektywa – amatora..