Chmielewska Joanna – [Nie]boszczyk mąż 172/2010

  • Autor: Chmielewska Joanna
  • Tytuł: [Nie]boszczyk mąż
  • Wydawnictwo: Kobra Media Sp. Z o.o.
  • Rok wydania: 2002
  • Recenzent: Iwona Mejza

Typowa Chmielewska w dobrym tego słowa znaczeniu.

Książki pani Joanny Chmielewskiej  pod względem kulinarnym dzielą się moim zdaniem na trzy grupy . Pierwsza to  te , w których główną bohaterką  jest sama pani Joanna  i kulinaria ograniczają  się do sera żółtego, paluszków, suchego chleba , resztek pasztetowej etc.  oraz umiarkowanych  ilości  piwa.

Następna grupa to  skandynawska powściągliwość i nieustanne picie kawy przez Alicję oraz w ramach rekompensaty smażenie ukochanych rybek przez Joannę, natomiast trzecia grupa zdecydowanie wyróżnia się smakiem , węchem oraz szeroko pojętymi zdolnościami  kulinarnymi / w zakres wchodzi smażenie, pieczenie, duszenie i udowadnianie, że ze starej kapusty można wyczarować młodą i nikt się nawet nie zorientuje. Oczywiście można tworzyć dowolną ilość podgrup , każdy dla siebie. Do tej  trzeciej grupy zdecydowanie najsmaczniejszej ,  zaliczam „[Nie]boszczyka  męża” Książka w sposób zabawny i zdecydowanie smaczny opisuje perypetie jakie towarzyszą  uśmiercaniu męża przez Malwinę Wolską– żonę. Każdy mężczyzna rzucający przy stole słowo : rozwód , powinien najpierw tę książkę przeczytać i zastanowić się nad konsekwencjami pochopnie rzucanej grożby.
Ale dlaczego w ogóle zaliczyłam tę książkę do grupy kryminałów i to wartych przeczytania i  zrecenzowania? Nie ma tu policjanta żadnego/ czasy dzisiejsze/  ale dla urozmaicenia poznajemy miłych pracowników firmy detektywistycznej , którzy w sposób rzetelny  i z godnym uwagi poświęceniem pracują dla pani Malwiny .Pracują całe dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czasy się zmieniły i teraz niejednokrotnie agencje detektywistyczne prowadzą śledztwa godne śledztw policyjnych, oczywiście nie za darmo i w ramach etatu tylko za całkiem spore pieniądze ale jednak…
Zaczynając od początku, jak zawsze gdy nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze , w tym wypadku nawet bardzo duże pieniądze. Było sobie małżeństwo jakich wiele tylko może trochę bogatsze i trochę grubsze  niż średnia krajowa.  Dzieci nie mieli , egoiści oboje nie chcieli by ktoś zawracał im dodatkowo głowę, ale za to mieli na wychowaniu siostrzenicę Malwiny i dwa koty oraz dochodzącą gosposię, w związku z tym uważam , że tak całkiem aspołeczni to oni nie byli a kot zawsze potrafi sobie człowieka wychować. Mieszkali sobie spokojnie, pan domu zarabiał bo lubił a pani domu gotowała bo tez lubiła, chociaż z czasem jakby mniej i mniej. Dobijała ją niepewność o której mąż wróci i natychmiastowa jedzeniowa gotowość gdy już wrócił. Trochę  się buntowała, trochę robiła na złość , aż przesadziła i padło nienawistne słowo rozwód. Karol Wolski nie wiedział , że jednym słowem zdetonował ładunek i uruchomił w głowie Malwiny ciąg myślowy typu: jak zabić męża zanim się rozwiedzie, bo jak się rozwiedzie to  ona zostanie z niczym. A potem to już poszło. Malwina  aby nikt jej nie posądzał o niecne zamiary wobec męża zaczęła symulować wielką miłość a żeby mieć kontrole nad jego poczynaniami wynajęła wspomnianą powyżej agencję detektywistyczną. Ponieważ  książka z humorem i lekkim przymrużeniem oka traktuje operację: zabić męża to i finał jest zaskakujący . Po drodze mamy wielką miłość z tajemnicą w tle, miłość na rozum , której obiektem jest Karol Wolski ,  kasyna warszawskie ,  oraz środowisko nowobogacko- biznesowe. Smaczku dodaje także akcja odchudzanie , którą stosuje Malwina z pomocą jakże wydatną siostrzenicy i gosposi Helenki, a wiadomo, że jak się odchudzamy to ekler na eklerze spogląda na nas i mruga okiem zachęcająco. Hart ducha  i silna wola potrzebne od zaraz.
Książka jest warta przeczytania w ramach rozrywki ale nie tylko. Może nasza wiedza nie wzbogaci się o kolejne nazwy trucizn, i nie będziemy przeżywali poszukiwań następnej części   ciała przy rozkawałkowanych zwłokach ,ale jednak dowiedzieć się  co może być pozytywną konsekwencją chęci a nawet czynów /prób/ zamordowania własnego męża  to całkiem przyjemna perspektywa na sobotnio- niedzielne popołudnie. Poza tym na okładce mojego wydania pyszni się  piękny kot Pucuś miętoszący kawałek papieru tak jak on to lubi a ja mam nieodparte wrażenie , że to one, bo jest jeszcze Pufcia  rządzą apodyktycznym panem domu , który myśli , ze mu wszystko wolno. Do czasu.