Maj Sjöwall, Per Wahlöö – Mężczyzna na balkonie 129/2010

  • Autor: Maj Sjöwall, Per Wahlöö
  • Tytuł: Mężczyzna na balkonie
  • Wydawnictwo: Amber
  • Seria: Kryminał z Klasą
  • Rok wydania: 2008
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

Sztokholmski spleen

Wraz z rozwojem serii kryminałów o komisarzu Martinie Becku i jego ludziach coraz bardziej ciężar narracji przenosi się z intrygi kryminalnej na opis społeczeństwa szwedzkiego i jego bolesną diagnozę. Widać to znakomicie już w trzeciej części cyklu – „Mężczyzna na balkonie”, autorskiego duetu Maj Sjowall i Per Wahloo.

Na pierwszych kilku stronach poznajemy, jak się równie szybko okazuje, morderce- psychopatę najpierw, a dopiero potem pierwszego trupa. Tytułowy mężczyzna dusi dziewczynki w sztokholmskich parkach. Szybko w mieście narasta psychoza strachu. Postawione na nogi całe siły policyjne miasta pracują pełną para. Jest lato 1967. Po pierwszym mordzie mordzie następuje drugi i trzeci, a sprawca wciąż na wolności.
Któż w tak spokojnym statecznym mieście może dopuszczać się ohydnych zbrodni? Ale czy Sztokholm, ta niemal milionowa stolica Szwecji, jest naprawdę spokojnym i statecznym miastem? Przecież pewna dorastająca panienka na dworcu pokazując przygodnym mężczyznom to, co ma najcenniejszego, za drobną opłatą. W jednym z parków grasuje spec od drobnych kradzieży i rozbojów, terroryzujący swe ofiary kastetem. W pewnym starym domu znaleziono trupa mężczyzny, ale zapewne był to jakiś kloszard. Wreszcie, gdy pojawia się pierwszy podejrzany o główną z tej powieści zbrodnię, okazuje się że mężczyzna ów spędził właśnie noc z przygodnie poznaną kobietą, która miała taki waśnie sposób na życie.   Słowem społeczno-obyczajowe bagno.
Komisarz Marin Beck jak zwykle nie ma łatwego zadania. Przeciwnik bowiem nie posługuje się żadną logiką i może po raz kolejny zaatakować w każdej chwili. Miasto żyje zatem w atmosferze powszechnego zagrożenia. Trzeba liczyć na łut szczęścia lub lub też przyłapanie sprawcy na gorącym uczynku, co na jedno wychodzi.
Pewnym tropem może okazać się jednokoronowy bilet na metro, ważny tylko w Śródmieściu. Przy okazji dowiadujemy się, że w roku 1967 sztokholmska komunikacja szynowa zmieniła nazwę na sztokholmską komunikację lokalną czyli w skrócie z SS na  SL. Przytaczam ten szczegół jako jeden z przykładów, że książki Sjowall i Wahloo to także znakomite kryminały miejskie, świetnie oddające ducha metropolii. I tak naprawdę ów duch, przebijające (czasem w jednym zdaniu czy słowie) troski egzystencjalne komisarza Becka ważą więcej niż cała intryga. Nie ma tu zresztą klastycznej zagadki, w której czytelnik mógłby uczestniczyć na pełnoprawnych zasadach. Liczą się po prostu kolejne wydarzenia między zbrodnia a wykryciem sprawcy. Niczym miejscy reporterzy poznajemy więc, idąc za policjantami, sztokholmskie trzewia, zaglądamy w miejsca, gdzie normalnie nigdy byśmy się nie znaleźli. Warto też zwrócić uwagę na ważność takich elementów powieści, jak czas i pogoda. Czasu jest wciąż za mało, a z drugiej strony bardzo się on dłuży. Policjanci działają głównie w terenie (za wyjątkiem scen narad w komendzie oraz przesłuchań — to też stałe motywy policyjnej roboty). W „Mężczyźnie na balkonie” zazwyczaj jest deszczowo i nieprzyjemnie.
Wiemy, że przestępca zostanie ujęty raczej  niespodziewanie, czekamy na tę chwilę. I nie jest ważne, kto go zatrzyma, bo policyjna praca ma charakter zespołowy. Kiedy policjant Kvant z dwuosobowego patrolu mówi do swego kumpla: „Zanim spiknąłem się z Siv, latałem jak kot z pęcherzem. Zawsze miałem jakąś lalę na tapecie. (…) A teraz czuję się jak koń pociągowy. Zasypiam jak kamień, ledwie kopnę się do łóżka, i pierwsze, o czym myślę po przebudzeniu, to zsiadłe mleko z pszenicznymi chrupkami”, to czujemy, że Sjowall i Wahloo zechcą mu jakoś wynagrodzić ten wynikający z przepracowania spadek witalności. Zwłaszcza, że jesteśmy już w ostatnim rozdziale książki.