Kłodzińska Anna – Malwersanci 115/2010

  • Autor: Kłodzińska Anna
  • Tytuł: Malwersanci
  • Wydawnictwo: Ilustrowany Kurier Polski, Wielki Sen
  • Seria: powieść w 78 odcinkach drukowana w od 2 kwietnia do 3 lipca 1961, Seria z Warszawą
  • Rok wydania: 1961, 2010
  • Recenzent: Anna Lewandowska

LINK Recenzja Pawła Duńskiego
LINK Recenzja Adama Sykuły
LINK Recenzja Piotra Kitrasiewicza
LINK Recenzja Jarosława Kiereńskiego

Drugie dno „Malwersantów”

Ostatnio sporą burzę wywołała w naszym Klubie powieść Anny Kłodzińskiej „Malwersanci”. Okazało się bowiem, że każdy czego innego się w niej dopatrzył. Postanowiłam więc również podzielić się swoimi refleksjami po jej lekturze.
Otóż moim zdaniem jest to powieść o tematyce społecznej z pogłębioną warstwą psychologiczną. Oczywiście z wątkiem sensacyjnym, ale wahałabym się nazwać ją kryminałem, a już na pewno nie milicyjnym.
Jak wiemy, akcja powieści toczy się w zakładach garbarskich, których pracownicy kradną skóry i opylają je na lewo, robiąc na tym całkiem spore majątki. Podstępem nakłaniają do współpracy Jana Wilczyńskiego, młodego pracownika biura, który permanentnie cierpi na brak gotówki. Oczywiście przestępczy proceder nie trwa długo, złodzieje zostają wyłapani i przykładnie ukarani, ale nie tylko o to w tej książce chodzi.
Rację ma jeden z naszych kolegów, że autorka kładzie szczególny nacisk na nietykalność mienia państwowego. Jest to rzecz święta i tych, którzy wyciągają po nie rękę, spotyka surowa (moim zdaniem nawet zbyt surowa) kara. Tyle że główny bohater nie kradł dla przyjemności ani po to, by zniszczyć ustrój, ale by utrzymać rodzinę. Więc jak to: nietykalne ma być mienie państwa, które nie potrafi zapewnić swojemu uczciwie pracującemu obywatelowi godziwych warunków życia? Do kitu z takim państwem i jego mieniem! Krytyka ustroju jest tu całkiem jawna, bo przecież wpajano obywatelom, że PRL to państwo opiekuńcze, a tu tymczasem młody człowiek obarczony niepracującą żoną i dwójką małych dzieci musi kraść, by zapewnić im byt. Gdzie więc ta opieka?
Pogłębiona jest również warstwa psychologiczna powieści. Autorka z dużym znawstwem przedstawia nam przemianę wewnętrzną bohatera. On najpierw nie chce zejść z drogi cnoty. Owszem, imponują mu współpracownicy, którzy budują sobie wille pod Warszawą i zawsze mają pieniądze, ale on jest uczciwy i nie ma ochoty iść w ich ślady. Co prawda chętnie korzysta z zaoferowanej mu pożyczki, ale waha się przed przystąpieniem do szajki. Nawet kiedy już wstąpił w jej szeregi, ma ochotę zrezygnować. Pierwsze nieuczciwie zarobione pieniądze pozwala sobie po prostu ukraść – zniesmaczony swoim postępowaniem upija się w knajpie, a o złodziei, którzy zwęszą łatwy grosz, zawsze jest łatwo. Po tej historii postanawia wycofać się ze współpracy z bandą, ale już za późno – wpadł w ohydne macki, które nie pozwolą mu się wyrwać.
Zerwał z rodziną, owszem. Ale tylko dlatego, że żona nie doceniła jego poświęcenia. Przecież kradł dla niej i dla dzieci, żeby im poprawić byt, zapewnić jaki taki komfort. A ona nie chciała korzystać z tych pieniędzy! To był cios, najgorszy z możliwych – osoba, dla której popełnił przestępstwo, nie doceniła jego poświęcenia. Musiał jej przylać, nie ma siły. A potem opuścił dom i związał się z młodocianą prostytutką, która nie pytała, skąd ma pieniądze, tylko ochoczo korzystała z dobrodziejstwa ich posiadania.
Kiedy „sprawa się rypła” i Wilczyński musiał uciekać z Warszawy zacierając za sobą ślady, ukrywał się u ludzi, których trudno nazwać praworządnymi obywatelami. Z początku wszystko było O.K., ale gdy tylko przewąchali, że to ukrywający się przestępca, to zamiast lecieć z donosem na milicję, starali się wyciągnąć od niego więcej pieniędzy.
Tak więc Jan Wilczyński, moim zdaniem, to nie rasowy przestępca, którego spotkała zasłużona kara. To przede wszystkim biedny, zaszczuty człowiek. Ofiara systemu, który uniemożliwiał legalne uzyskiwanie dochodów wystarczających na utrzymanie, natomiast podsuwał pokusy niezgodne z prawem. No i oczywiście z sumieniem.