Joachim Jacek – Sztylet wenecki 147/2009

  • Autor: Joachim Jacek
  • Tytuł: Sztylet wenecki
  • Wydawnictwo: Śląsk, Zysk i Sp.
  • Seria: z Tukanem, Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1972, 2009
  • Nakład: 30281 dla Wyd. Śląsk
  • Recenzent: Piotr Kitrasiewicz

LINK Recenzja Ewy Helleńskiej



Prototyp Borewicza

Kolejną książką edytowaną przez Zysk i S-ka w serii „Klub Srebrnego Klucza” jest „Sztylet wenecki”, powieść Jacka Joachima czyli Zbigniewa Kubikowskiego, wrocławskiego pisarza i historyka literatury, redaktora naczelnego miesięcznika „Odra”, który pod wyżej wymienionym pseudonimem popełnił w latach 1968-1979 cztery powieści kryminalne. Jedną z nich jest właśnie wymienione powyżej dzieło, które ukazało się po raz pierwszy w 1972 roku. A data ta nie jest bez znaczenia, o czym napiszę w końcowej części tego tekstu.


Bohaterem powieści jest oficer milicji, właśnie Jacek Joachim, który prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa profesora historii, swojego uniwersyteckiego promotora. Bo pan Joachim to nie tylko as wśród milicjantów, ale również intelektualista tropiący sekrety historii. Większa część fabuły została osadzona w scenerii starej willi w mieście N. Właśnie w tym zabytkowym domostwie znaleziono martwego profesora, a Joachim przyjeżdża tutaj incognito, żeby — tak brzmi oficjalna wersja wyjaśniająca jego pobyt i działanie — uporządkować materiały naukowe po zmarłym. Pomaga mu w tym asystentka profesora, Ewa Szot. Jest tam również wiele innych osób, w taki czy inny sposób związanych z ofiarą, a jedną z nich — co autor sugeruje od pierwszych stron — jest morderca. Oczywiście, zadaniem Joachima jest zidentyfikowanie sprawcy zabójstwa i ustalenie motywów jego czynu. Kapitan MO raźno zabiera się do dzieła: obserwuje, zadaje pytania, wyciąga wnioski, spieszy z pomocą kolejnym ofiarom, bo takowe owszem są. A w przerwach między tymi wyczerpującymi czynnościami romansuje z piękną Ewą, która od początku nie jest mu obojętna.
Powieść jest dosyć obszerna i nieco nużąca. Statyczna akcja powoli posuwa się do przodu, finał nie zaskakuje ani trochę, a zamknięcie fabuły w określonej przestrzeni jest stylizacją na kryminał angielski, nijak mającą się do realiów PRL. Owszem, był autor, któremu takie zabiegi nieźle udawały się dzięki pomysłowej intrydze, kunsztownie zbudowanej zagadce oraz dobrze wykreowanej atmosferze napięcia. Nazywał się Joe Alex i stworzył detektywa o nazwisku Joe Alex. Jacek Joachim poszedł wyraźnie w jego ślady, a naśladownictwo momentami aż piecze w oczy. I to nie tylko jeśli chodzi o pseudonim literacki i występującą pod nim postać detektywa, bo także fabuła jest rodem z Aleksa. Nasuwają się skojarzenia z tym, co i gdzie przeżywali bohaterowie takich powieści Macieja Słomczyńskiego (vel Joe Aleksa, vel Kazimierza Kwaśniewskiego) jak „Zbrodniarz i panna” czy „Gdzie jest trzeci król?” Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że właśnie te dwie powieści bardziej utalentowanego kolegi po fachu natchnęły Joachima (Kubikowskiego) do wykreowania fabuły „Sztyletu weneckiego”. Schemat jest taki sam: milicjant incognito i towarzysząca mu kobieta, ograniczona przestrzeń nadmorskiego pensjonatu („Zbrodniarz i panna”) czy zamku-muzeum („Gdzie jest trzeci król”) w której grasuje morderca będący jedną z postaci pozostających w kręgu zainteresowania detektywa (milicjanta). Jest jeszcze atmosfera narastającego napięcia, niekiedy z użyciem elementów grozy. Udawało się to znakomicie pisarzom angielskim, z Conan Doyle`m i Agathą Christie na czele, czasem również francuskim (Boileau-Narcejac), udawało się także, chociaż w sposób bardziej wtórny pisarzom polskim: Tadeuszowi Kosteckiemu („Dom cichej śmierci”), Kazimierzowi Korkozowiczowi („Będę zamordowana”, „To ja, umarły”) i wspomnianemu Joe Aleksowi. Ten ostatni pisarz zaszczepił na polskim gruncie pomysł wprowadzony na Zachodzie przez Ellery Queena, pseudonimie dwóch pisarzy, którym nie tylko podpisywali swoje książki, ale i nazwali tak postać wymyślonego przez siebie detektywa. Ellery Queen był bardzo popularny w USA i Wielkiej Brytanii w latach 50., a w Polsce pozostał prawie nieznany (wydano u nas tylko jedną powieść: „Przeklęte miasto”). U nas zabiegi utożsamiania autora z fikcyjnym bohaterem można by policzyć na palcach jednej ręki: Alex, Jonathan Trench (pseudonim oczywiście), no i Joachim. No i Tadeusz Lembowicz, autor i bohater powieści „Złota czasza księcia Bogusława”.
„Sztylet wenecki” ma jeden duży plus. Jest nim postać głównego bohatera, narratora, właśnie Jacka Joachima, milicjanta-historyka. Jest on nowoczesnym gliniarzem, facetem nie tylko rozwiniętym intelektualnie, dowcipnym, złośliwym, wyrażającym celne riposty, ale również zaznaczającemu swój dystans wobec kwestii politycznych. Obywatel kapitan opowiada na przykład żarty o działaczach, nie precyzując o jakich konkretnie mu chodzi, ale nietrudno się domyśleć, że nie ma on na myśli przedwojennych OZON-owców, jak również angielskich labourzystów. Kapitan Joachim to nie tylko mężczyzna inteligentny, sprytny i odważny, to również istny Casanova! Przystojny, szarmancki, twardy i władczy — taki macho w skórze dżentelmena. Wywiera niemal magnetyczny wpływ na bohaterki, które po dłuższych lub krótszych potyczkach słownych po prostu muszą mu się oddać. Jacek Joachim to prototyp porucznika Sławomira Borewicza z kultowego serialu „07 zgłoś się”. I tutaj kryje się istota rzeczy: Joachim wyprzedził Borewicza o 4 lata ! Czy twórcy „07…” znali tę postać? W czołówkach serialu nie ma wzmianki o pierwowzorze pióra Joachima. Tak więc naśladowca Joe Aleksa stał się inspiratorem znanej, serialowej postaci. Nie wiadomo jednak, w jakim stopniu on sam postrzegał podobieństwo między obu oficerami MO, bo nie słyszałem, żeby wytoczył proces twórcom „07 zgłoś się” o zapożyczenie.