Joachim Jacek – Sztylet wenecki 71/2009

  • Autor: Joachim Jacek
  • Tytuł: Sztylet wenecki
  • Wydawnictwo: Śląsk, Zysk i Sp.
  • Seria: z Tukanem, Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1972, 2009
  • Nakład: 30281 dla Wyd. Śląsk
  • Recenzent: Ewa Helleńska

LINK Recenzja Piotra Kitrasiewicza

„SZTYLET  WENECKI”  CZYLI  KRYMINAŁ  NAUKOWY

Powieść kryminalna to gatunek literacki, który zawsze budził kontrowersje.  Obok wielu entuzjastów tego typu książek znajdziemy i ich przeciwników. Zdaniem niektórych ludzi, kryminały to literatura niskiego lotu, utwory, których szanujący się i ambitny czytelnik nie bierze do ręki.  Tak się jednak składa, że wśród autorów kryminałów są ludzie wybitni, którzy stworzyli naprawdę znakomite utwory sensacyjne. Czy ktoś nazwie marną literaturą książki Macieja Słomczyńskiego pisane pod pseudonimem Joe Alex? Do takich mistrzów polskiego kryminału należy z pewnością   Jacek Joachim.

Naprawdę nazywał się Zbigniew Kubikowski, a pisanie kryminałów nie było jego głównym zajęciem. Miał doktorat z filologii polskiej, był prozaikiem, publicystą, krytykiem teatralnym, redaktorem naczelnym wrocławskiego miesięcznika literackiego „Odra” w czasach jego największej świetności. Po przeprowadzce do Warszawy był także wykładowcą na wydziale wiedzy o teatrze w PWST.  Pełnił ważne funkcje w Związku Literatów Polskich, był członkiem Penklubu.  Napisał tylko cztery kryminały – są to „Sztylet wenecki”, „Krótka podróż”,  „Polowanie na szczupaka”  i  „Wizyta u mordercy”.

W „Sztylecie weneckim” pewnego upalnego dnia  w pewnej wrocławskiej willi pojawia się Jacek Joachim, młody oficer MO, z wykształcenia historyk, który przed rozpoczęciem służby w milicji  próbował zrobić karierę naukową w wyuczonym zawodzie.  Wraz z nim w willi pojawia się młoda i piękna Ewa Szot, asystentka na wydziale historii.  Oboje mają zapoznać się  z  rękopisami zamordowanego właśnie profesora Kędzierskiego, wybitnego historyka. Chodzi głównie o stwierdzenie, czy można będzie wydać książkę, nad którą zmarły pracował przed śmiercią.  Jacek ma przy okazji pomóc w schwytaniu mordercy profesora.  Bo też motywy zabójstwa wydają się co najmniej niejasne.  Od razu wykluczono motyw rabunkowy – brak było jakichkolwiek śladów włamania, a mieszkająca z profesorem jego siostra, pani Ala, stwierdziła, że z domu nic nie zginęło.  Czy zmarły miał jakichś wrogów?  Fakt, był człowiekiem bardzo wymagającym, niezbyt towarzyskim, nieco oschłym i kostycznym, nie był specjalnie lubiany przez współpracowników i studentów. Ale czy to jest powód, by zabić człowieka? Jako historyk, profesor zajmował się odległymi epokami, trudno więc było przypuszczać, by znał jakieś ludzkie tajemnice, których ujawnienie byłoby nie na rękę komuś z żyjących.
O tym, że Jacek  Joachim jest oficerem milicji wiedzą początkowo tylko dwie osoby: Ewa Szot i pani Ala Kędzierska.  Sprawa zabójstwa uczonego zaczyna się komplikować,  kogoś wyraźnie interesuje praca Ewy i Jacka, wkrótce okazuje się, że  z domu profesora zginęła  jednak kolekcja  cennych klejnotów oraz stary sztylet (tytułowy).  Po wielu dramatycznych i pełnych napięcia wydarzeniach wszystko się wyjaśni, ale streszczanie książki i ujawnienie nazwiska winowajcy nie jest moim celem. Jeśli ktoś zna ten utwór, może zechce sięgnąć po niego ponownie.  Jeśli ktoś nie czytał „Sztyletu weneckiego” – namawiam, by to uczynił.

Napisałam, że akcja powieści toczy się we Wrocławiu, a przecież nazwa tego miasta ani razu nie pojawia się na kartach książki.  Ludzie znający to miasto z czasów, gdy toczy się jej akcja, rozpoznają bez trudu tło wydarzeń.

„Wysiadłem z taksówki na rogu alei Lipowej.  (…)  Jeszcze przez szyby taksówki odczytywałem białe napisy na długich, niebieskich tabliczkach:  na Kasztanowej rosły kasztany, na Dębowej dęby, na Topolowej topole, na innych też pewnie odpowiednie gatunki, ale nigdy nie byłem mocny w botanice, dałem więc spokój tabliczkom i drzewom, postanowiłem za to zacząć od spaceru, który odkryje mi dalsze uroki dzielnicy.  No i mam tę szansę.”

Jest we Wrocławiu dzielnica Krzyki, i tam właśnie znajdziemy te „drzewne” ulice: Kasztanową, Jaworową, Lipową.   W tej dzielnicy mieszkali wybitni wrocławianie – Wojciech Dzieduszycki czy Andrzej Waligórski.  Tu właśnie Zbigniew Kubikowski umieścił willę profesora Kędzierskiego.
W dalszej części książki pojawia się Klub Książki i Prasy na placu Kościuszki – i rzeczywiście instytucja ta znajdowała się właśnie tam. „Słowo Robotnicze”, które Jacek kupuje w kiosku, to połączenie nazw dwóch głównych na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wrocławskich dzienników – „Słowa Polskiego” i „Gazety Robotniczej”.  Pewnego dnia Jacek trafia na zebranie naukowców z uniwersytetu – filologów i historyków – odbywa się ono w jakże bliskim mi gmachu przy ulicy Grodzkiej (w książce jest to ulica Miejska), gdzie w latach, w których studiowałam polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim, mieścił się Wydział Filologiczny.  Mieści się on tam nadal, choć zmienił się adres – po remoncie budynku wejście znalazło się od strony placu Nankiera. W tym samym czasie, gdy codziennie bywałam w tym właśnie budynku nad Odrą, toczy się akcja powieści „Sztylet wenecki”. Jacek przychodzi tam na zaproszenie swego dawnego kolegi, Karolaka. Tenże przedstawia Jackowi uczestników spotkania.

„- Docent Janosik, polonista, badacz ulotnej poezji politycznej oraz poezji ludowej.  Musiałeś czytać jego „Folklor rybacki XV-XVIII  wieku”.
– Istotnie, czytałem.  Od tego czasu lepiej rozumiem moich przyjaciół wędkarzy.
Docent Janosik uśmiechnął się sardonicznie.  Był szczupły, wysoki, o suchej, wyrazistej twarzy, jego profil przypominał głowy rzeźbionych na pokrywkach góralskich szkatułek.”

Nie mam żadnych wątpliwości: powieściowy docent Janosik to w rzeczywistości docent (później profesor) Czesław Hernas (autor skojarzył słowa „Janosik” i „harnaś”), wybitny znawca literatury staropolskiej, zwłaszcza baroku. Zgadza się mniej więcej opis jego wyglądu – rzeczywiście reprezentował on nieco góralski typ urody. Nie był jednak wysoki, był to człowiek raczej średniego wzrostu).  Kubikowski – Joachim  pozwolił sobie na jeszcze jeden żart – pan Hernas zajmował się raczej komedią rybałtowską, a nie folklorem rybackim.  Był to wspaniały i bardzo lubiany przez studentów człowiek – wymagający, ale przyjazny wobec nas.  Już jako student okazał wielki talent polonistyczny, znał Marię Dąbrowską w czasach, gdy mieszkała ona we Wrocławiu – pisarka wspomina o nim w swoich dziennikach. Był również zaprzyjaźniony z Jerzym Grotowskim i wieloma innymi znakomitymi osobami. Niestety, profesor zmarł kilka lat temu nieco przedwcześnie.  Wróćmy jednak do zebrania.

„… Kim jest ten zgnębiony staruszek koło ciebie?  Wydaje mi się, że go znam? (…)
Karolak zastukał ołówkiem w blat stołu.
– Proszę o spokój! – zawołał – dyskusja odbędzie się jutro.
A po chwili przysłał mi kartkę.  „Staruszka znasz z fotografii w prasie. To profesor Starzyński.  Odkrył nieznaną fraszkę Kochanowskiego i udzielił wywiadu prasie.  A po kilku dniach  dokonał odkrycia, że jest to znana fraszka Potockiego.  Do dziś nie wrócił do siebie. Zaraz kończymy”.

To kolejny żart autora, czytelny dziś tylko dla ludzi pamiętających tamte czasy i tamto środowisko. Profesor Starzyński to naprawdę profesor Andrzej Nowicki, znakomity filozof, znawca filozofii renesansowej. W czasach, gdy rozgrywa się akcja książki, nie był jeszcze staruszkiem, a raczej człowiekiem w średnim wieku.   Staruszkiem można go nazywać dziś, bo liczy sobie lat 90.  Miałam zaszczyt słuchać jego wspaniałych wykładów z filozofii.  Była to zawsze postać kontrowersyjna – członek PZPR w latach 1948 – 1981, później związany z wolnomularstwem, przez kilka kadencji Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu Polski, także Honorowy Wielki Mistrz.  W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych często bywał we Włoszech, gdzie wykładał i prowadził badania naukowe.  Pewnego dnia prasa doniosła, że profesor odkrył we wrocławskiej Bibliotece Uniwersyteckiej nieznany rękopis Giordana Bruna, który wkrótce okazał się tekstem kogoś innego, mniej znanego. Prasa miała o czym pisać….

Nieco później Jacek Joachim poszukuje pewnego czasopisma sprzed lat.

„Biblioteka sąsiadowała z gmachem Filologii.  Przeszedłem przez ciężką bramę, zatrzymałem się  na chwilę na wielkim, cichym podwórzu ze stylową studzienką pośrodku, ławkami pod rozrośniętą koroną samotnego drzewa.  Byłem tu, byłem w czasie studiów, przyjechałem do tego miasta, zatrzymałem się na kilka dni w hotelu, od rana do nocy siedziałem w tej bibliotece, grzebiąc we wspaniałych zbiorach rękopisów.”

Pewnie, że wspaniałych – chodzi bowiem o Bibliotekę Zakładu Narodowego im. Ossolińskich.  Rzeczywiście, gmach ten sąsiaduje ze wspomnianym już budynkiem wydziału filologicznego.  Jest tam i studzienka, i drzewo….Miło dziś powspominać…

Cechą szczególną wszystkich kryminałów Jacka Joachima jest bogaty i zróżnicowany język, jakim posługuje się autor.  Występujące w „Sztylecie weneckim” postacie to osoby o różnych charakterach, ludzie o różnych słabościach, wadach, o różnym podejściu do życia. Jacek Joachim to postać obdarzona swoistym poczuciem humoru i człowiek niesłychanie dowcipny.  Wśród ludzi, z którymi spotyka się w powieści, znajduje wspaniałych partnerów do rozmów, a żartować zaczyna od momentu, gdy wkracza do willi profesora razem z Ewą, która przybyła tam w tej samej chwili.

„- Czy mogę potem zajrzeć do pani? – spytałem dziewczynę, stojącą jeszcze w progu i patrzącą na mnie z politowaniem – chciałbym żebyśmy zamienili parę słów, zanim zejdziemy na dół.
– Oczarował pan gosposię i teraz kolej na mnie, co? – spytała.  – A właściwie to kiedy mi się pan przedstawi?
– Kiedy się przebiorę.
– W smoking?
– Aha.  Zawsze go wożę w węzełku, owinięty w „Trybunę Ludu”.
– Jeszcze się muszę zastanowić, czy mi będzie odpowiadało pańskie sąsiedztwo.
– Za późno.  Nie po to się decydowałem na tę okropną klitkę, żeby dostać kosza.”

Tytułowy sztylet znajdzie się w końcu, tak jak i cała kolekcja zabytkowych klejnotów, ale wcześniej stanie się narzędziem zbrodni.   Nawet dzieło sztuki może być niebezpieczne.