Patkowski Maciej – Strzały w schronisku 140/2009

  • Autor: Patkowski Maciej
  • Tytuł: Strzały w schronisku
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1969
  • Recenzent: Maciej Muszalski

LINK Recenzja Piotra Głogowskiego
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego

Pomidorowy interes porucznika Góralczyka.

W naszym kąciku literackich podróży najbardziej lubimy  literaturę uznaną i świetną. Dlatego też z wytężoną uwagą śledzimy wszystkie listy nagród, żeby potem nie naciąć się przypadkiem na jakiś chłam. Bardzo nas wiec ucieszył wydrukowany na okładce napis głoszący, że książka, którą zaraz przeczytamy, została na nagrodzona konkursie Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej i Wydawnictwa „Iskry”. To zawsze cieszy. Już uspokojeni i z pozytywnym nastawieniem zabraliśmy się za „Strzały w schronisku” Macieja Patkowskiego, wydane w roku 1969 Klubie Srebrnego Klucza.

Zaczyna się tak jak najbardziej lubimy – prosto, życiowo i po męsku. Wczoraj wezwał mnie pułkownik Rybak. Przed południem.  Już od samego początku napięcie buduje nietypowe zachowanie pułkownika Rybaka: […] częstował pomidorami. Przyniosła je sekretarka na talerzyku, umyte, ale bez soli. Pokroił je na ćwiartki, sam skosztował i prosił, żebym zjadł. Nie mam pojęcia, o co mu chodzi z tymi pomidorami. Zawsze częstował tylko kawą. Byłem piekielnie ciekawy, po co mnie wezwał.
My też jesteśmy piekielnie ciekawi, a gdy narrator, porucznik Góralczyk, stwierdza: – Całkiem niezłe pomidory, to chyba nie krajowe- także piekielnie zdumieni. Jakże to? Niezłe nie krajowe? Na szczęście pułkownik Rybak  interweniuje od razu: – A krajowe jedliście, kolego Góralczyk?, co, na szczęście, przywołuje podwładnego do porządku – Owszem. Mama kupuje. Są drogie i jeszcze niezbyt dojrzałe. Muszą poleżeć na oknie, wygrzać się w południe od słońca, wtedy są lepsze od bułgarskich. – Ja też wolę krajowe – podkreśla pułkownik i już nie mamy wątpliwości. Z ulgą czytamy dalej.

Okazuje się, że młody porucznik z ukończonymi studiami prawniczymi (specjalizacja: prawo karne), ma za zadanie rozwikłać tajemnicę bułgarskich pomidorów kradzionych z pociągów i sprzedawanych ze szkodą dla krakowskich hurtowników. Choć młody i choć to jego pierwsza akcja, Góralczyk znakomicie orientuje się w specyfice pracy oficera operacyjnego MO: Nasza robota obfituje w długaśne godziny cierpliwego wyczekiwania na coś, co się nie zdarza. Wtedy przychodzi zwyczajna nuda, szara i pusta jak skacowane poniedziałki. Z wolna przeistacza się w ssące uczucie znużenia, bezradności, apatii, nareszcie w półdrzemkę i krótki, czujny sen, który nie daje ulgi. Snuje te przemyślenia, leżąc na skrzyniach z pomidorami w zaplombowanym wagonie, nasłuchując jednocześnie popatrując przez maleńkie okienko, choć nie bez trudności (świat mi zabarykadowała olbrzymia cysterna sześcioosiowa) W rozmyślaniach nie szczędzi nam też szczegółów, powiedziałbym, intymnych: Anglicy, mają swoje przekleństwo, w dosłownym tłumaczeniu – małpi interes – ale to znaczy coś o wiele gorszego. Ja mam swój „pomidorowy interes”, a chętnie nazwałbym go dosadnie i po szewsku.

W międzyczasie okazuje się, że oprócz bułgarskich pomidorów ktoś kradnie też rumuńską benzynę – sprawa zatacza coraz szersze kręgi. Porucznik Góralczyk zostaje wysłany w delegację służbową w Tatry jako redaktor Góral z Polskiego Radia. Nie dowiadujemy się, dlaczego tak się dzieje (pułkownik odprawił mnie w tę podróż bez terminu i właściwie bez jakiegoś określonego celu), ale przyjmujemy, że tok myślenia pułkownika Rybaka znacznie wyprzedza nasz.

Dodajmy do tego złoty zegarek w niewyjaśnionych okolicznościach zabrany z miejsca wypadku samochodowego i znaleziony później w mieszkaniu jednego z podejrzanych o kradzież benzyny, ukryty w owsie aparat fotograficzny oraz tajemniczego inżyniera z Poznania i mamy gotowy przepis na nagrodę w konkursie Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej i Wydawnictwa „Iskry”.

Na następnych kilkadziesiąt stron tracimy z oczu pomidory i benzynę, bowiem porucznik skupia się na ustalaniu przyczyn wypadku i pogłębianiu znajomości z młodą dyrektorką lokalnej szkoły. Przy tej okazji możemy liznąć nieco technik uwodzenia. Po pierwsze, poczucie humoru: – Zapraszam do jaguara, jechała pani kiedyś jaguarem? [..] Poprowadziłem ją do syreny. Otworzyłem drzwi. Wsiadłem i wpuściłem dziewczynę do środka.  Po drugie, inteligentny komplement: -No, wydało mi się, że jest pani w wieku takiego ilustrowańca amerykańskiego ”Seventeen”. O żadnych dwuznacznych moralnie sytuacjach nie może jednak być mowy, Góralczyk jest przede wszystkim świetnym fachowcem i profesjonalistą bez końca sprawdzającym najdrobniejsze szczegóły i tropiącym nieścisłości. Nawet gdy w toku śledztwa zdarzy mu się ukraść fotografię, natychmiast ma wyrzuty sumienia: Jak gdybym uznał w praktyce zasadę nie do przyjęcia, zasadę, którą gardziłem i której się naprawdę zawsze brzydziłem: wszystkie metody dozwolone dla obezwładnienia groźnego bandyty. Nie wszystkie. Tak należy pracować, by wystarczyły tylko sposoby uczciwe, czyste, których człowiek nie wstydziłby się opowiedzieć znajomym, dziewczynie, matce i przyjaciołom.

Później już akcja pędzi na łeb na szyję i losy naszego bohatera są niepewne aż do piorunującego finału. Można co prawda narzekać, że tytułowe strzały w schronisku (które było właściwie letnią bacówk)ą padają dopiero pod sam koniec, jakby pospiesznie dopisane ze względu na tytuł w dodatku potencjalny efekt, z tajemniczych powodów, psuje stary góral: -Panocku, mówię, coby zaprzestać strzelania, bo mi chłopów zmarnujeta,  niedoskonałości te bledną jednak w obliczu robiącego niemałe wrażenie przesłania, z jakim pozostawia nas powieść . […]zapomniałem, że oprócz nas, którzy nosimy broń w kieszeni, są jeszcze ludzie i górale mi to przypomnieli, że trzeba na nich liczyć, a przekonał się o tym kiedyś Jan Kazimierz Rex Poloniae. Mocne słowa.