Wojt Albert – Z przypadku 17/2008

  • Autor: Wojt Albert
  • Tytuł: Z przypadku
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: seria Powieść Kryminalna
  • Rok wydania: 1983
  • Nakład: 100250
  • Recenzent: Anna Lewandowska

Śmierć kołem się toczy

W książce „Z przypadku” Albert Wojt jak zwykle oprowadza nas po ulicach i zaułkach Żoliborza. Wprowadza nas także w tajniki życia zamieszkującej tam młodzieży, i to zarówno tej z marginesu społecznego, jak i z całkiem szacownych rodzin.


Głównym bohaterem książki jest Roman Wilewski, chłopak z bardzo porządnej rodziny (ojciec jest jakimś dyrektorem w Zjednoczeniu, matka dba głównie o zaspokajanie potrzeb jedynaka). Roman studiuje polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, chociaż robi to z dużą niechęcią, czego efektem jest powtarzanie roku.
W ogóle chłopak ma dość jednostronne zainteresowania: woli napić się z koleżkami gorzały i poobcować z bezpruderyjnymi panienkami, niż męczyć się nad podręcznikami akademickimi. Dlatego chętnie daje się namówić na udział w całonocnej prywatce u braci Głowaczewskich. Prywatka ta jednak nie zaczęła się najlepiej – już na wstępnie pokłócił się ze swoją dziewczyną, Jolką. Pijany i wściekły wyszedł na ulicę i zaczął szukać mocniejszych wrażeń.
Spotkani na ulicy dwaj kolesie też są najwyraźniej znudzeni monotonią codziennej egzystencji. W trójkę udają się do pobliskiego parku i tu zaczyna dopisywać im szczęście: natykają się na pogrążoną w czułym uścisku parkę. Oczywiście nie mogą przejść obok czegoś takiego obojętnie. Najpierw spuszczają potężny łomot chłopakowi (po kilku dniach umiera w szpitalu), po czym zabierają się do gwałcenia dziewczyny. Kiedy już mają dosyć zabawy, opuszczają park i umawiają się, że będą milczeć w razie wpadki, a w ogóle to najlepiej będzie, jak chwilowo opuszczą Warszawę. Sprzyjał temu zresztą okres wakacyjny.
Roman wraca do domu Głowaczewskich, w którym trwa nadal prywatka, i udaje, że przez całą noc nie opuszczał tego miejsca. Następnego dnia wraz z braćmi wyjeżdża do Augustowa. Bawią się tam świetnie (przed wyjazdem matka zaopatrzyła Romana w spory zastrzyk gotówki), czas spędzają głównie na amorach z panienkami nieco swobodniejszych obyczajów, aż w końcu Roman poznaje Elżbietę, studentkę medycyny. Dziewczyna z początku opiera mu się, twierdzi, że przyjechała tu ze swoim chłopakiem, ale wkrótce ulega wdziękom przystojnego Romka, czemu niewątpliwie przysłużył się fakt, że jej dotychczasowy chłopak okazał się wiarołomnym draniem.
Elżbieta i Roman czas spędzają głównie na amorach i spacerach po okolicznych lasach. I właśnie podczas jednego z takich spacerów okazuje się, że historia lubi się powtarzać. Kiedy siedzą na leśnej polanie spleceni w czułym uścisku, napada na nich trzech łobuzów. Ale Roman to nie wymoczek, jak ten chłopak z żoliborskiego parku, i bez trudu daje radę napastnikom, raniąc ich przy tym dotkliwie.
Dziewczyna jest przerażona zajściem i chce zawiadomić milicję, ale chłopak stanowczo jej tego zabrania. Gdy dziewczyna otrzymuje z domu telegram, wzywający ją do powrotu, tym bardziej jest przeciwny mieszaniu w tę sprawę milicji. Okazuje się bowiem, że siostra Elżbiety jest ofiarą zbiorowego gwałtu, a jej chłopak zmarł wskutek odniesionych ran. Roman bez trudu domyśla się, że Elżbieta jest siostrą jego ofiary z warszawskiego parku.
Oczywiście nie będę dalej streszczała fabuły, bo nie o to przecież chodzi. Zresztą fabuła nie jest specjalnie wymyślna i czytelnik jako tako oczytany w kryminałach bez trudu domyśli się dalszego ciągu. Wiadomo też, jak skończy się ta książka – typowy „milicyjniak” musi skończyć się ukaraniem zbrodniarza. No, może akurat ten zostaje ukarany w sposób niezbyt typowy, ale pozostawiam to już do rozstrzygnięcia czytelnikom.
Pierwsze, co może zainteresować badacza literatury kryminalnej (głównie Klubowiczkę Przygucką, jako że pochodzi z tamtych okolic, i Prezesa, którego specjalnie interesuje osadzenie powieści milicyjnej w realiach), to topografia Żoliborza. Ulice Mickiewicza, Kasprowicza czy Wrzeciono istnieją do dzisiaj i każdy może się nimi przespacerować.
Następną ważną dla Klubowiczów sprawą jest typowość dzieła: prokurator Mikulski, przez całkowite zaangażowanie w szukanie dowodów winy przestępcy, rujnuje sobie życie osobiste – porzuca go mianowicie narzeczona, którą wreszcie znudziło to, że nie ma dla niej czasu i pochłonięty śledztwem potrafi nawet przez kilka dni nie odezwać się. Milicjanci zaangażowani w śledztwo też są pochłonięci pracą do granic możliwości, bo przecież to nie jedyna sprawa, którą się zajmują. Ale ponieważ są bystrzy i inteligentni (sic!) potrafią łączyć ze sobą poszczególne sprawy i tylko dzięki temu udaje się im wpaść na trop Romana.
Najmniej może typową, choć intrygującą sprawą, jest osobowość przestępcy. Rzadko się bowiem zdarza, by bohater powieści milicyjnej był tak stuprocentowym szwarzcharakterem. Jest to człowiek z gruntu zły, nie ma absolutnie żadnych cech pozytywnych. Nie ma też wyrzutów sumienia z powodu popełnionej zbrodni i jedyną jego myślą jest: wybronić się za wszelką cenę. Zresztą w ogóle jego całe postępowanie nacechowane jest wyjątkowym egoizmem, prawdopodobnie zaszczepionym jeszcze w dzieciństwie przez nadopiekuńczą mamusię.
Dlatego też wzdychamy z ulgą, dobrnąwszy do ostatniej strony. Bo wprawdzie kara, jaką poniósł przestępca, jest dziełem przypadku, ale zawsze jednak lżej na duszy, kiedy się pomyśli, że mamy o jednego łobuza mniej.