Parfiniewicz Jerzy – Dwa wcielenia mordercy 11/2008

  • Autor: Parfiniewicz Jerzy
  • Tytuł: Dwa wcielenia mordercy
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Labirynt
  • Rok wydania: 1974
  • Nakład: 120000
  • Recenzent: Remigiusz Kociołek aka Komisarz Kociołek

LINK Recenzja Tomasza Kornasia
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

Jak szpieg Bertrandt małego Rysia molestował

Jak powszechnie wiadomo, ludzie mają wiele twarzy, a mordercy to w ogóle z tuzin gęb. No, ale żeby tak podczas finałowej akcji „Kleszcze” według planu „List” epatować schizofrenicznym rozdarciem Augusta Bertrandta z Wermachtu, który przedzierzgnął się w nieistniejącą repatriantkę Emmę Strelkę, a w międzyczasie molestował małego chłopca Rysia jako jego opiekun!? A co powiecie na psa z grubą obrożą mieszczącą w sobie porządnie poukładane akcesoria szpiegowskie: długopis z atramentem sympatycznym, szyfr, tablicę do rozkodowania i mały aparacik fotograficzny? Ponieważ znam lepsze książki Parfiniewicza, wyrażę jedynie swoje zdumienie cokolwiek kolokwialnym zwrotem – „nie poznaję kolegi”!

Zacznijmy jednak od pierwszej strony „Dwóch wcieleń mordercy” pióra przewodniczącego Zarządu Oddziału Warszawskiego Polskiego Związku Filatelistów w latach 1981 – 1985.
45 letni major Korczuk przechodzący właśnie smugę cienia oraz własny rozwód jest filozoficznie usposobiony. „Patrzyłem na swych towarzyszy i zdałem sobie sprawę, że właściwie ich nie znam.” W takim nastroju rozpoczyna śledztwo. Towarzyszy mu 25 latek, porucznik Lisiecki, świeżo po Szczytnieńskiej Sorbonie, oddany czytelnik „Przekroju”, a szczególnie „Myśli ludzi wielkich, średnich i psa Fafika”. Tych dwóch asów prowadzi sprawę upozorowanego samobójstwa Seweryna Szarynga, gdzieś między ulicą Anielewicza a Stawkami… w budynku numer 56 (niepokojąco blisko Prezesa…).
Denat, syn Wilhelma i Hildegardy z domu Rauch pracował za życia jako archiwista w  Instytucie Doświadczalnym Technologii Budowlanej. Posiadał jakąś starą książkę, która nurtowała wielu pasjonatów, a zwłaszcza Bertrandta, zapalonego filatelistę (tego wątku nie mógł pominąć autor). Wszystkiego dowiadujemy się oczywiście gdzieś pod koniec powieści, gdy już doczytujemy właściwie z psiego, MO-rdowego obowiązku.

A skoro przy MO jesteśmy, to akcja milicji prowadzona jest całkiem zgrabnie, nawet sprawniej niż narracja, przeplatana wieloma wtrętami majora, ale również kilkoma smaczkami, niestety nie damsko męskimi… Wspomina się kawiarnię Jaś i Małgosia, z której paragon znaleziono w kieszeni denata, Cichy kącik na Kole oraz Roxanę na rogu Jerozolimskich i Kruczej. Intrygujące spostrzeżenie odnajdujemy w tłocznej Trou Madame… „Dla siebie zamówiłem herbatę. Na deser – coca-colę. Choć te perfumy z landrynkami nie smakowały mi, ale co zamówić w lokalu kategorii pierwszej?”