Ziemski Krystyn – Dzwonnik z Friedlandu – Pierwsza seta 96

  • Autor: Ziemski Krystyn
  • Tytuł: Dzwonnik z Friedlandu
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: seria Labirynt
  • Rok wydania: 1985
  • Nakład: 160000
  • Recenzent: Paweł Duński
  • Broń tej serii: Pierwsza seta

LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

Prowincjonalne Criminal tango

Autorzy powieści milicyjnej upodobali sobie kilka środowisk, w których szczególnie chętnie umieszczali akcję swych książek.

Na zbrodnie nadzwyczaj często narażeni byli pracownicy instytutów naukowych, fabryk chemicznych oraz kręgi prywatnej inicjatywy, bananowej młodzieży i tzw. marginesu. Natomiast rzadko kiedy akcja rozgrywała się na prowincji, a już zupełnie wyjątkowo w intrygę zaplatani bywali przedstawiciele władzy. Pocztówka z Friedlandu to na tym tle książka wyjątkowa, gdyż bohaterem zbiorowym jest prowincjonalna nomenklatura późnego Gierka ukazana tu w sposób szyderczy i demaskatorski… Momentami jest to właściwie książka propagandowa pisana jakby w ramach rozliczeń z poprzednia epoką. Mam wrażenie, że chodziło o to, by wprost wyjaśnić ludziom przyczyny kryzysu (zwalając winę na zdemoralizowanych kumpli Gierka), a przy okazji nieco postraszyć (wątki szpiegowskie, obozy dla uchodźców, rewanżyści).

Akcja zawiązuje się szybko. Podczas polowania ginie dyrektor przedsiębiorstwa budowlanego Jankowski i tajemnicą pozostaje, czy jest to wypadek, czy morderstwo. Miejscowa milicja prowadzi sprawę nieudolnie i opieszale, bojąc się narazić władzy.

Sprawa najpewniej zostałaby zamknięta gdyby do akcji nie wkroczył major Bieżan z Komendy Stołecznej. Autor od początku stara się zjednać naszą sympatię do głównego bohatera ukazując go jako sympatycznego pechowca, który spóźnia się do pracy w zimny, jesienny dzień (Chmury, jak szara waciana kołdra, otuliły miasto. Tej szarości nie rozprasza nawet elektryczne światło).  Czytamy jak Bieżan właśnie zaspał, nie zjadł śniadania, jego Fiat nie zapalił, a autobus komunikacji miejskiej uciekł sprzed nosa. Kompletna klapa, a na domiar złego major zapomniał z domu notatek.  Bieżan to jednak swój chłop i nie traci zimnej krwi nawet gdy obcokrajowiec zachęca go do spożycia alkoholu podczas wykonywania czynności śledczych: – Cóż rzec na takie dictum? – Proszę o whisky z lodem.

Akcja książki rozgrywa się w Sycowicach, na skraju Puszczy Rzepińskiej. I kto by to pomyślał że tak zeuropeizowała się nasza prowincja – stwierdza major przybywszy na miejsce.  Śledztwo rozpoczyna od rozmów z przedstawicielami lokalnej władzy, interesuje go na przykład czy denat miał przyjaciół: – U nas na prowincji, ludzie na stanowiskach nie zawierają na ogół przyjaźni, są tylko układy – słyszy w odpowiedzi od wicewojewody Malińskiego. On jako jedyny ma wyraźny motyw do popełnienia zbrodni, gdyż nie spodobał mu się wystrój willi, którą denat zbudował dla niego na lewo, kradnąc materiały z innych budów.  Tymczasem budowa nowej komendy milicji ślimaczy się od lat i nikt nie ponosi za to żadnych konsekwencji. Tylko przypudlić kierownika – stwierdza smutno Bieżan.

Po krótkim śledztwie okazuje się że zamordowany miał protektorów na szczeblu centralnym. Jednym z nich był dyrektor departamentu ministerstwa budownictwa – Kwaśniewski. (Tęgi siwy mężczyzna z czerwonym nosem i poznaczonej żyłkami twarzy. Trunkowy widać – konstatuje Bieżan w duchu).  Inny przedstawiciel władzy pobudował sobie w Aninie willę, przywiózł mercedesa i organizował przyjęcia z napitkami niedostępnymi w sklepach uspołecznionych (!)  Ich atrakcją były piękne dziewczyny, zabawiające gości na stanowiskach i nierzadko opuszczające wraz z nimi przyjęcia. Jeszcze jedna ciekawa postać z tego kręgu jest starym kawalerem i odludkiem, a wszystkie zarobione na lewo pieniądze pochłania mu kosztowna pasja – filatelistyka.

Tak liczne obserwacje pozwoliły majorowi na pewne uogólnienia dotyczące ludzi władzy epoki późnego Gierka. Okazywało się że ludzie na stanowiskach, urządzenie życiowo, oceniani jako nieskazitelni dawali się kupić bez trudu i nieraz za marne pieniądze. Źródło tkwiło w płynącym wówczas z góry trendzie do bogacenia się za wszelką  cenę.  Ten wiatr,  który powiał w błyskawicznie nastawione żagle, sprawił, że demonstrowane często i cenione dotąd cnoty opadły z wielu jak jesienne liście.

Tego typu wyznania mogą lekko zadziwić czytelnika spodziewającego się kryminału, a nie publicystyki z Trybuny Ludu. Dalej jednak propaganda bierze już całkowicie górę nad intrygą, a na pierwszy plan wysuwa się wątek szpiegowski. Podejrzliwość Bieżana od początku zresztą budzą częste wyjazdy zagraniczne denata. – Ciekawe co też załatwił podczas tych wszystkich wojaży? Dowiadujemy się, że chodziło o zakup licencji. Czy nie jest bulwersujący trzytygodniowy pobyt w Ameryce Południowej zakończony zakupem licencji na przetwórstwo niespotykanych w naszym klimacie owoców.  Albo kupno amerykańskich maszyn budowlanych zamiast naszych koparek Waryński!

Toczące się od przypadku do przypadku śledztwo w sprawie morderstwa na polowaniu jest właściwie pretekstem do wyjawienia kilku bulwersujących afer np. osiedlania się cudzoziemców w poniemieckich rezydencjach na ziemiach zachodnich.  Na pozór są to normalni biznesmeni handlujący maszynami. Jednak naprawdę chodzi o zakonspirowaną siatkę wywiadowcza, której zadaniem jest szukanie wąskich gardeł w rodzimej produkcji przemysłowej (co było chyba dość łatwe w owym czasie). Ich metodą rozpoznawczą jest widokówka z połową zdjęcia kościoła św. Norberta. Motyw ten to nie przypadek, gdyż ów święty to … były kanclerz cesarstwa niemieckiego w XII wieku i znany polakożerca.

Doszło do sprzężenia zadań wywiadu zachodnioniemieckiego z interesami ziomkostw i głoszonymi przez nie hasłami rewizjonistycznymi – wyjaśnia w końcu autor i chwała mu za to.

A co właściwie zdarzyło się na polowaniu? O tym przeczytajcie sami … (jeśli dacie radę).