Żukowski Jerzy – Rozgrywka na Krzywym Kole – Pierwsza seta 100

  • Autor: Żukowski Jerzy
  • Tytuł: Rozgrywka na Krzywym Kole
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Przedlabiryntowa
  • Rok wydania: 1956
  • Nakład: 20000
  • Recenzent: Aleksandra Fedyna
  • Broń tej serii: Pierwsza seta

LINK Recenzja Jarosława Kiereńskiego
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego

Podwinięte rzęsy palonych orzechów

Elegancja minionych czasów: elegancki język, maniery bohaterów, a nawet ich dowcip. To pierwsze, co przychodzi na myśl już po pierwszych kilku stronach „Rozgrywki na Krzywym Kole” Jerzego Żukowskiego. Nawet gniew i złośliwości mają tu elegancką, wręcz wytworną formę.

Dzisiaj o taką naprawdę trudno. Może więc właśnie dlatego nie sposób oderwać się od lektury. Znajomy głównego bohatera (dziennikarza), niejaki Świtalski, zaprasza go na kilka roberków w sobotę. Czwartym do „bridża” (ciut śmieszna, ale i wzruszająca, stara pisownia) jest prokurator Emil Klecz – gwiazda „Rozgrywki…”. Nie jest to jednak typowa, czasami nudnawa gwiazda kryminału, do jakiej przywykliśmy. Klecz nie jest ani zabójczo przystojny, ani zgrabny. Nie jest też pierwszej młodości. Początkowo robi nawet wrażenie nierozgarniętego, gdy myli się podczas licytacji. Coś jednak zdradza, że Klecz jest człowiekiem niezwykłym. To coś, to jego oczy. Ich opis przykuwa uwagę, choćby dlatego, że jest dziełem mężczyzny: „Były duże, koloru palonych orzechów, ocienione podwiniętymi rzęsami. Zdumiewające! Klecz miał piękne, smutne oczy.”
Czy tak piszą mężczyźni o mężczyznach? O kobietach – owszem. Ale nie o mężczyznach, a już na pewno nie o tych, którzy mają do odegrania marny epizodzik. Po takim opisie oczu od razu wiadomo, że Klecz to KTOŚ i coś się wydarzy (w materii kryminalnej, rzecz jasna. Jeśli ktoś pomyślał teraz o czymś zgoła innym, to bardzo nieelegancko…) A dzieje się całkiem sporo, jak na kilkadziesiąt (59) stron. Czyta się lekko, przyjemnie. Bez zawiłości, przydługich opisów i nadmiaru nieciekawych rozmyślań.
Nie zabrakło też wzmianki o Życiu Warszawy, co dla mnie (przepraszam za osobisty wtręcik), skrzywionej na punkcie tej gazety, jest nieodzownym elementem, by dzieło stało się arcydziełem. Jest jeszcze jeden wielki plus „Rozgrywki…”. To budowa powieści. Akcja rozpoczyna się i kończy niemal w tym samym miejscu – na „bridżu”, na Krzywym Kole. Zataczamy wielki krąg i bogatsi wracamy do punktu wyjścia. Całość przypomina utwór muzyczny – rondo. Nic się nie rwie, nie skaczemy między rozmaitymi wątkami. Ład, porządek i harmonia. Gorąco polecam.